poniedziałek, 9 lipca 2012

By na kilka chwil w świecie cyrku być...



      Kiedy to czerwiec i lipiec spotkali się w zeszły weekend Bella udała się do Magicznych Gliwic. Mała podróż tylko na drugi koniec Polski, a wyprawa i czas poświęcony na dotarcie prawie taki sam jak na drugi koniec świata ;) PKP uraczyła znów mnóstwem niespodzianek, które "umilały" trasę i nie pozwalały zbytnio nudzić się. Kilkuminutowe chwile na przesiadkę między pociągami wystawiały na próbę moje zdolności szybkiego odnalezienia na remontowanych i nie oznakowanych dworcach kolejowych. Przedziały z nieotwierającymi się oknami przy 30 stopniowym upale intensywnie otulały swą ciepłotą ciało każdego pasażera. Gdy w pierwszej klasie na zapytanie czy będzie klima padła odpowiedź: "ależ proszę Pani klimatyzacja to nie za te pieniądze", a na pytanie czy pociąg ma opóźnienie... "co pani sobie myśli, że to Japonia?" stwierdziłam, że niewiele zmienię i muszę po prostu przetrwać do końca ta męczącą podróż.


środa, 27 czerwca 2012

Jharkot i spotkanie z wojowniczymi młodzieńcami...

     Celem tego dnia było dotarcie do Kagbeni. W nocy dopadł mnie jakiś atak duszności, nie wiem z czego on wynikał, ale miałam trudności w oddychaniu. Przemka bolały stawy kolanowe i postanowiliśmy rozdzielić się z grupą i pojechać jeepem. W związku z tą decyzją wyszliśmy wcześniej i poszliśmy poszukać transportu. Przy prowizorycznej budce zbitej z desek oblężyli nas lokalsi. Pytali się dokąd jedziemy i że zbierają grupę osób do wyjazdu. Niestety z nami brakowało im jeszcze około 7 osób, postanowiliśmy więc z Przemkiem nie czekać i ruszyć w drogę. Co okazało się bardzo dobrym pomysłem, gdyż po drodze spotkaliśmy interesujących ludzi i zjedliśmy najsmaczniejsze pierożki momo z jabłkami ;)

środa, 20 czerwca 2012

A po majestycznej burzy była tęcza i mammatusy...

     Dwa dni temu po majestatycznej burzy z piorunami, cudownym świetle i przepięknej tęczy na niebie pojawiły się na mammatusy. Chmury wyglądające jak to, mój mąż określił... jak pupcie aniołków. Ich inna nazwa to ponoć wymiona, ale wolę jednak określenie mojego męża. 
     Niebo było malownicze, a ja jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknych chmur, tak delikatnych i aksamitnych jak wata kupowana w dużych paczkach. Obstrykałam niebo wzdłuż i wszerz, a moja wyobraźnie pozwoliła mi latać tego dnia nad chmurami ^_^ Mam ogromna nadzieję, że te chmury jeszcze staną mi kiedyś na drodze mojego życia :)
     Dziś za oknem leje i jest ponuro, niebo ma jedna wielką szara powierzchnię, bez mistycznych tworów... Wstawanie było dziś bardzo trudne, ale otoczyłam się dziś pozytywną energią czerwieni. Ubrałam moja czerwoną kurtkę przeciwdeszczową, zabrałam swój olbrzymi czerwony parasol mieszczący 3 osoby, który otrzymałam od Babci Klary i wyruszyłam z domu jak co dzień 6:50. Zobaczyłam sie w szybie drzwi wejściowych do pracy i uśmiech mi się pojawił na twarzy. W pokoju mam czerwoną myszkę do komputera i leżą przede mną czerwone segregatory z papierkową robotą. Ale chyba najważniejszy jest telefon w kolorze czerwonym, bo to on dzwoni czasem z rana, mam nadzieję, że i dziś zadzwoni i będzie się miło rozmawiało ;)
     Miłego dnia kochani i mnóstwa radości i czerwieni w życiu życzę, by świat w ponury deszczowy dzień miał trochę więcej kolorów niż tylko szarości :)

Podpisano: Bella M.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

powystawowe emocje już opadły...



     W zeszły piątek w galerii Instytutu Ognia Spartherm odbył się wernisaż wystawy NAMASTE NEPAL. Na ten dzień galeria zamieniła się w mały "kawałek nieba". Nad głowami gości "powiewały" flagi modlitewne, woń kadzideł unosił się w powietrzu, a ogień w płonących wazach nadawał mistycznego klimatu. Staraliśmy się bardzo pokazać choć trochę nepalskiej magii. Z tego powodu postanowiliśmy podziałać także na zmysł smaku naszych gości i zaserwowaliśmy samosy, takie pierożki smażone na głębokim oleju z nadzieniem z kalafiora, ziemniaków i groszku. Nasza koleżanka Marta, która w tym czasie co my zdobywaliśmy przełęcz, zdobywała High Camp pod Mont Everestem wraz ze swoją koleżanką Alicją upiekła ciapaty. Popijając sobie nepalską herbatę można było przy puszczanym filmie posłuchać nepalskich opowieści. Na koniec wszystkiego zagrał zespół UL/KR, który wprowadził wszystkich w klimatyczny nastrój i pięknie zakończył ten dzień.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Mukti znaczy wyzwolony...

     Przełęcz została pokonana. Jestem bardzo dumna z naszej nepalskiej ekipy, że daliśmy radę zrobić to o własnych siłach. W tej chwili już doskonale wiem czego można się spodziewać po takiej wyprawie. Bogatsza o te doświadczenie mam świadomość, że następnym razem będzie łatwiej. Nie dziwię się także, że ludzie tu wracają, bo to miejsce jest przepiękne, a to co się tu przeżywa, jest bezcenną lekcją od życia. Czułam się wyzwolona...

piątek, 8 czerwca 2012

Kochanie wrócimy tu jeszcze, prawda?

     Na dworze ciemno, czołówki założone na głowach rozświetlały nam małą przestrzeń przed nami. Czekamy już na zewnątrz, powoli zbiera się dość pokaźna grupa osób. Jest strasznie zimno, wiatr wieje prosto nam w twarz, w tej chwili myślę tylko o tym kiedy wyjdzie słońce i choć trochę mnie ogrzeje.

czwartek, 7 czerwca 2012

Schizowa noc w obozie Muszkieterów...



     Po dotarciu do High Camp'u 4850m n.p.m Sławek pokazał nam nasz nowy pokój. Mój mąż wykonanie pokoju skwitował jednym zdaniem "Daria i Natalia zbudowały by to lepiej" (to są moje bratanice). Fantazja budownicza przerastała, tą którą spotkaliśmy w Chinach. Na suficie co druga belka była powycinana. Tak sobie pomyśleliśmy, że pewnej zimy chyba zabrakło im drewna i postanowili się jakoś poratować wycinając belki podtrzymujące sufit ;) Ale co się dziwić, nie łatwo tu o opał, trzeba go nieść z dolnych partii, a przecież to nie jest takie łatwe i do najtańszych też nie należy.

wtorek, 5 czerwca 2012

Moje okno z widokiem na Nepal...




     Pobudka w Letdar była chłodna. Mróz na szybie zostawił po sobie przepiękne wzory, cieszyły one oko, ale wyjście ze śpiwora do zimnego pomieszczenia nie było już takie przyjemne. Tego dnia mój organizm postanowił mi przypomnieć, że jestem KOBIETĄ i to o kilka dni za wcześnie. Najcięższe dni, podczas których miałam zmierzyć się z dużo wysokością, zostały obciążone dodatkowym bonusem :( Przemek mnie pocieszał, mówił, że Wojciechowska jak zdobywał Mont Everest była w takiej samej sytuacji. Poprawiło mi to trochę humor, ale nie na długo. Bo czułam coraz większe zmęczenie :P

piątek, 1 czerwca 2012

Letdar... Let me Die...

    Tup tup tup, powolutku krok za krokiem, kijki równomiernie stukały o kamieniste podłoże, a czasem zapadały się w sypkim piachu. Coraz mniej roślinności na trasie, przez co krajobraz coraz bardziej przypominał o swej surowości i trudnych warunkach do życia. Mimo pięknie świecącego słońca, ciepło promieni było już ledwo odczuwalne, a coraz większy chłód ogarniał nasze ciała. Ten fakt sprowadzał do mej głowy myśli o zimnej nocy, kiedy to ma dojść do temperatur ujemnych. Nie czułam się z tym faktem komfortowo.
     Głowa nie przestawała boleć, czasem tylko ból się zmniejszał, ale cały czas gdzieś tam uciskało mnie w czerep :P Małgorzato w takich chwilach myślę, że może i dobrze, że Ciebie tu nie ma. Brak wody, o który my kobiety przed wyjazdem martwiłyśmy się najbardziej, okazał się nie być, aż tak mocno doskwierający.




wtorek, 29 maja 2012

Nepalskie mana mana tu tu turutu...


     Naszym miejscem docelowy tego dnia to był Manang, nazwa ta zawsze będzie mi się kojarzyła z piosenką z mapetów ;) Tym razem droga nasza była w linii prostej, ale to nie oznacza, że było łatwo... Tego dnia Bella z Muszkieterami częściej widywała się na trasie, może to dlatego, że górki nie przysłaniały jej widoku będącego na przodzie i nie zwiększała dystansu na podchodzeniach. Przed nami rozpościerała się wielka "dzika przestrzeń". W pierwszej fazie szło się całkiem dobrze, radość była niezmierna, gdyż nie trzeba było się wspinać na jakieś duże wzniosłości. 

środa, 23 maja 2012

O czym marzy dziewczyna gdy po Himalajach pogina...

     Był to nasz 5 dzień trekingu. Zimno już było odczuwalne nawet w dzień. Wszyscy pozakładali już długie rękawy. Każdy z nas miał inne patenty na przetrwanie zimna, jedni polarki, a inni softshelle. Długie debaty i poszukiwania najlepszego rozwiązania odbywały się przed wyjazdem... Najważniejsze, że każdy z nas był stosunkowo zadowolony, najbardziej chyba zmarzły nam ręce na przełęczy. Ja posiadałam dwie pary rękawiczek, jednak i tak ręce musiałam ostukiwać o siebie z zimna. No dobrze, ale wracajmy do tematu, o czym to Bella w tamtej chwili marzyła ;)
     Marzył mi się pobyt w gabinecie kosmetycznym... manicure, pedicure, masaż stópek i wsmarowanie w nie jakichś kojących balsamów. Stopy moje były okropnie zmęczone i naprawdę potrzebowały pomocy :P Szłam tak sobie i marzyłam o tym jak siedzę sobie w gabinecie na mięciutki fotelu, a wokoło otacza mnie nieskazitelnie czysta biel. Ale to tylko były marzenia, których w danej chwili nie dane mi było spełnić więc sobie tak fantazjowałam. Nie chodzę często do takich przybytków, ale to był ten moment gdzie moje wewnętrzne kobiece EGO pragnęło tego bardzo mocno. Obmyślałam już plan umówienia się do przybytku rozkoszy Marzenki ;)

poniedziałek, 21 maja 2012

Nepal.. o tym jak to wspomnienia za serce ściskają i szcunku do życia nauczają...

     Wynająć pomoc do dźwigania bagaży czy nie, tak czy nie, tak czy nie... Coraz częściej w głowie się pałętała mi myśl... Nieee, przecież nie takie było nasze założenie, a może jednak tak. A kysz, a kysz z mojej głowy. Om mani padme hum, om mani padme hum powtarzałam sobie w głowie i zaraz robiło mi się lepiej.

piątek, 20 kwietnia 2012

Kamehame... Chame...

     Zapach świątecznych klimatów i bab już dawno przeminął. Dzień kobiet przemknął niezapomniany, pozostały po nim puste wazony. Które staram się czasem wypełnić bukietem tulipanów To miły element wiosny, która na szczęście na dobre zagościła już w moim otoczeniu. Jej ciepło i nowe życie budzące się z małych kiełkujących nasionek i cebulek powoduje także u mnie przebudzenie. Przebiśniegi już dawno uraczyły mnie w ogródku swą piękną bielą i powoli odchodzą w zapomnienie, Natomiast krokusy rozjaśniły brązy ziemi swoim fioletem. Za oknem cwane sroki przez miesiąc uwijały swoje gniazdo, a bazie srebrzyły się wśród iglastej zieleni w samym środku ogrodu. Teraz pięknie kwitną, a pszczoły urządzają sobie w nich ucztę. Tak kochani wiosna pełną parą ^^

czwartek, 1 marca 2012

Pokonany przez kamień...

     Zasiadłam sobie przed moim notatnikiem zerkam na kolejny dzień i właśnie dziś mija dokładnie 4 miesiące od naszej wizyty w wiosce Tal. Obiecałam wam napisać co nas czekało w miejscu noclegu i kogo tam spotkaliśmy. No to zaczynamy...
     Na miejsce dotarliśmy jako ostatni z całej naszej szóstki, miało to dobre i złe strony. Plusem było powitanie nasz przez Sławka u bram wioski i usłyszenie informacji, że mamy już miejsce do spania i płacimy tylko za jedzenie. Minusem, było to, że jako ostatni mieliśmy prawo do kąpieli pod prysznicem ;) co najczęściej wiązało się z zimną wodą lecącą z kranu :P Wszyscy starali się oszczędzać wodę, by starczyła dla każdego, bo nigdy nie wiadomo kiedy się będzie ostatnim ;P Podczas takich podróży w grupie, człowiek uczy się myśleć także o innych, nawet w tak przyziemnych sprawach jak prysznic. Ale tak naprawdę, to prysznic jest przyziemny... tylko wtedy jak siedzisz sobie w ciepłym domu. W miejscu gdzie nie musisz martwić się o ciepłą wodę, miejsce do spania czy też ciepły posiłek. Na trekingu te przyziemne rzeczy stają się tymi, wokół których kręci się twój cały świat. Reszta problemów umyka, nie myślisz o pracy, która została na biurku, czy też o telefonie, który musisz wykonać w sprawie reklamacji jakiejś pralki czy butów. Życie tam składa się z prostych elementów, które dają Ci taki wewnętrzny spokój, pozbawiony strachu i problemów.

poniedziałek, 27 lutego 2012

Z nepalskiej beczki, choć trochę innej...


     Zawsze byłam najmniejsza wśród swoich rówieśników, minimum o głowę. Zawsze było to dla mnie wielkim problemem. Fajni chłopacy w moim wieku nie zwracali na mnie uwagi, bo byłam za mała. Za tym szło... (na chłopski rozum) byłam na pewno młodsza i nie warta uwagi :D Dziś doceniam swój wzrost, więcej mogę dostać dla siebie rzeczy, a i stopa z rozmiarem 36 lepiej wygląda niż 39....
     Jest jeszcze jeden atut niskiego wzrostu... Można trafić do księgi Rekordów Guinnessa. Czy wiecie, że pewien Nepalczyk został  uznany za najniższego człowieka na świecie. 72-letni Chandra Bahadur Dangi ma zaledwie 54,6 cm wzrostu czyli zaledwie tyle co stojący na stole wazon czy oparty o ścianę parasol ;)
Brzmi nieprawdopodobnie .................. tu możecie przeczytać więcej --> Nepalczyk najniższym człowiekiem na świecie.

piątek, 24 lutego 2012

Zderzenie z brutalną rzeczywiscością...

     Za oknem prawie wiosna, poniedziałkowa mała zamieć śnieżna już następnego ranka poszła w niepamięć. Już nie mogę doczekać się tego, jak wiosenne promienie słońca będą ogrzewać moją twarz, tak bardzo za tym tęsknię.
     Po ostatnich przeprawach jesteśmy w Syange 1100 m.n.p.m. Pobudka o 6:30. Tego dnia celem była wioska Tal położona na wysokości 1680 m.n.p.m. Długie oczekiwanie co prawda na pyszne śniadanko, nauczyło nas, że najpierw trzeba zamówić i pójść się spakować. Po powrocie śniadanie na pewno będzie gotowe.

czwartek, 16 lutego 2012

Quo Vadis Kobieto?... do jedynego nieba na świecie z którego się wraca...

     Po otrzymaniu trzeciej reprymendy, że ociągam się z nepalskimi przygodami postanowiłam zacisnąć pośladki i zabrać się za kolejny odcinek =] Dystans do wyprawy został już nabrany, inaczej teraz interpretuję nasze przygody. Z tych z których nie było mi do śmiechu podczas ich wydarzeń, dziś się śmieję. A te miłe, wspominam z wielką radością i sentymentalną łezką w oku. Ale tak to już bywa, prawda? ;)

wtorek, 7 lutego 2012

historia pewnego światła...

     Wiecie jakie są najlepsze prezenty urodzinowe??? Takie które sobie sami robicie :D Trzymając się tej zasady Bella w miniony weekend była w magicznym miejscu, tam gdzie światło tańczyło delikatnie muskając ucieleśnienie piękna, by po chwili zagrać nam kontrastem po linii brzegowej ciała. Tam gdzie jeśli tylko wespniesz się na palce i sięgniesz ręką wysoko do góry, to uda Ci się złapać za nogę latające pod sufitem szczęście. W ten świat magii zabrał mnie Jacek Gąsiorowski, nauczył zaglądać w komin i odkrył przede mną magię fotografii średnioformatowej. Piękna modelka Ewa zauroczyła swoim temperamentem i okazywanymi emocjami, co nakręciło mnie do obserwacji i wychwytywania perełek, a "duża" Zosia zaskoczyła swą powagą, cierpliwością i zrozumieniem z jaką podeszła do pozowania mając zaledwie 11 lat :)

sobota, 4 lutego 2012

Dziecięce wspomnienia kolejowe z łezką w oku...

      Pamiętacie jak kiedyś się podróżowało Polską Koleją Państwową? Mówię tu o cofnięciu się o jakieś niewiele ponad 20 lat, kiedy to bycie kolejarzem miało jakiś przyzwoity statut społeczny. Otóż mój świętej pamięci dziadek Kaziu był kolejarzem, od dziecka tego bardzo pragnął. Za jego czasów kolejarzom się bardzo dobrze powodziło. Jeździli po Polsce, mieli wczasy kolejowe, całe rodziny mogły wtedy jeździć za darmo PKP (może stąd teraz ich problemy, do zbyt wielu byli przyzwyczajeni), no ale wróćmy do sedna sprawy. Kiedyś kolejarz to był gość, pamiętam mojego dziadka w jego granatowym mundurze z mnóstwem kolorowych odznaczeń. Zawsze zadbany pod krawatem i w świeżo wyprasowanej koszuli, ogolony i wyperfumowany dość mocno pachnącą wodą kolońską. Takiego właśnie pamiętam mojego dziadzie Kazia.
      Często podróżowałam z moimi dziadkami właśnie koleją, po dziś dzień mam do niej taki dziecięcy sentyment. Jeździliśmy najczęściej do Poznania, do mojej prababci i często na grzyby i na głóg z którego dziadek z babcią robili wino ;) Wtedy to były cudowne wyprawy, może dlatego, ze byłam dzieckiem i już wtedy kręciły mnie podróże :) Pamiętam jak dziś to całe przygotowanie, babcie robiła mnóstwo jedzenia, były to kanapki, do tego zawsze był pomidor i ogórek kiszony, no i herbata w termosie.

czwartek, 2 lutego 2012

Wiecie gdzie iść... o tam, nie raczej tam, jesteś pewny???

     Pisząc tego posta siedzę sobie w domku pod kocem i kołdrą, grzejąc sobie nóżki o termofor (jak jakaś stara babuleńka hi hi), bo okropnie dziś przemarzłam wracając z siłki (uwaga Bella dba o formę zdobytą w Nepalu) :D Za oknem -14 stopni, a w TV zapowiadają, że nadchodzą ciężkie -30 stopniowe mrozy. Bella okropnie znosi takie temperatury, dziś w TV słyszałam, że Wałęsa jest uzależniony od internetu i siedząc teraz na Florydzie codziennie zamieszcza zdjęcia na swojej stronie ;) Ile ja bym dała by u nas było 24 stopnie na plusie, nawet bym się pokusiła o zdjęcie z byłym Prezydentem RP ;)
      Dziś tematem przewodnim będzie Pokhara, miasto w którym podczas naszych poszukiwań słońce przygrzewało w nasze głowy i otulało nas ponad 30 stopniowym upałem. Miasto dla turystów, którzy są zmęczeni kulturą dalekiego wschodu, tym całym hałasem i obskakiwaniem przez sprzedających. Zdziwiliśmy się, że panowała tu taka cisza, nikt nie używał klaksonów, dopiero później przed nami wyrósł znak drogowy z przekreśloną trąbką i wszystko stało się jasne. Była to totalna rozkosz pospacerować sobie w ciszy ;) Chodząc po sklepach nie było nacisku ze strony sprzedających. Nawet jak się pytali czy w czymś pomóc, to dodawali: "nie ma przymusu, proszę sobie spokojnie obejrzeć, to od was zależy zakup". Było to strasznie dziwne dla nas, ale bardzo miłe, bo byliśmy już mocno zmęczeni bazarowo uliczną reklamą ;)

wtorek, 24 stycznia 2012

Jak to Bella dzięki rodzicom zdobyła ośmiotysięcznik...

     W zeszłym tygodniu mieliśmy kolędę w domu, ale akurat wtedy były szwagra urodziny i po pracy pędziliśmy na urodzinowy obiadek. Bella nie mogła być na "wizytacji księdza" i został on przyjęty tylko przez moich rodziców. Wczoraj Król Julian (czyt. mój Tata) zdał mi relację z wizyty.
  • wiesz jak ksiądz był u nas to spojrzał w swoje karteczki i powiedział, że ma tu jeszcze niejaką Izabelę...
  • no i co mu powiedziałeś?
  • no że pracujesz do 16:30 (oj Tato tak w żywe oczy kłamać księdzu hi hi) i zapytał się co robisz?
  • no i co mu powiedziałeś? (Tata ponoć ostatnio googlował swoją córkę, by się o niej coś dowiedzieć, jednak wpisał ją po panieńskim nazwisku i niewiele się dowiedział, ot cały Król Julian) :D
  • powiedziałem, że się hobbystycznie fotografią zajmujesz i że ostatnio byłaś w Andach (czyt. chodziło mu o Himalaje)
  • Tato jakich Andach???
  • no wiesz, no tych wysokich górach ...
  • Himalajach Tato, Himalajach...
  • no właśnie (uśmiechnął się i machnął ręką), a Mama powiedziała księdzu, że byłaś na 8 tys. m n.p.m.
  • o matko jakie 8 tys??? przecież to tylko niecałe 5,5 tys :D
  • no nie chciałem jej tam już wchodzić w zdanie i jej poprawiać. Natomiast ksiądz się tak nakręcił, że zaczął się wypytywać, jak Ty tam oddychałaś, jak to było itp. itd. Siedział strasznie długo. Widać było, że miał nadzieję, że jednak przyjdziesz i sobie z Tobą pogada :D
Mąż chichrając się w kuchni odpowiedział:
  • no wiesz Kochanie bohaterka jesteś, na ośmiotysięcznik wlazłaś :D
  • no tak jeszcze tego brakuje, że ksiądz sobie do nas na herbatkę wpadnie by pogadać o podróży w Andy, ale tam raczej nie ma ośmiotysięczników, prawda? :D Powiem mu jak to Mont Everest zdobywałam.
  • Kochanie Mont Everestu się nie zdobywa, on Ci albo pozwala na wejście albo nie...
I tak o to zakończyła się nasza rozmowa. Zastanawiam się kiedy u progu domu zobaczę księdza ;)
Niebawem kolejne wpisy z wypraw górskich w Nepalu.


Podpisano: Bella M.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Tajemnicza nocna wyprawa Michała...

     Po ostrej jeździe, do Pokhary zajechaliśmy po zmroku. Ponownie na miejscu wysiadki obskoczyli nas taksówkarze i znów zaczęliśmy ustalać cenę. Szło nam już coraz lepiej i pomimo zmęczenia nieugięcie dyktowaliśmy ceny. Znalazł się w końcu kierowca, który zawiózł nas za przystępną cenę (zawsze się znajduje, to tylko kwestia czau ile masz zamiar poświęcić czasu na negocjacje). Malutkie taxi osiadło pod naciskiem naszych bagaży, które i tak były już pomniejszone, bo w Katmandu zostawiliśmy część rzeczy, które nie miały być nam potrzebne. Nie miały to dobre określenie. Bella tak wcale nie odczuła, brakowało jej kilku rzeczy, które pozostawiła po konsultacjach z kolegami. Bo przecież mała buteleczka jedwabiu do włosów, która pomaga je rozczesać niewiele ważyła, a zaoszczędziłaby nerwów. Kierowca zadzwonił do hotelu zapytać się o drogę. Hotel mieliśmy polecony przez organizatora spływu, który nadmienił byśmy pokazali tam jego wizytówkę, to dostaniemy zniżkę. Wcisnęliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę. Bella była wdzięczna za swoje niewielkie gabaryty, bo zdecydowanie bardziej komfortowo się jechało ;)

sobota, 14 stycznia 2012

Kręć, kręć, chłopie nie poddawaj się...

rzeka Trisuli
     
     Wiecie już, że silna ekipa trzech Muszkieterów i dzielna Dama (bez łasiczki) postanowili, że swoją wielką podróż zorganizują sami. Trzymając się tego postanowienia, Michał kierownik naszej wyprawy przed wyjazdem wertował setki stron, w poszukiwaniu wszelkich informacji na temat trekingu. Wiedzieliśmy, że musimy załatwić na miejscu zezwolenie państwowe na wejście na teren rezerwatu Annapurny oraz Kartę Informacyjną dla każdego uczestnika, zwaną w skrócie TIMS (Trekkers' Information Management System). Oba te dokumenty można było załatwić sobie w Urzędzie, my postanowiliśmy zrobić to przez jakieś biuro, które organizowało trekingi. Okazało się, że takie Biura są czynne do późnych godzin wieczornych, ale nikomu z nas do głowy nie przyszło, że Urzędy (wydające te pozwolenia) są czynne tylko do 17-tej ;) Niestety o tym fakcie dowiedzieliśmy zdecydowanie później.

sobota, 7 stycznia 2012

Weekend z książką i aparatem...

     
     Bella miała mieć fotograficzno książkowy weekend, jak na razie to tylko jej książki w rękach tańcują ;)
     Za oknem ciągle pada (żeby nie było nieporozumień, pada grudniowy deszcz). W nocy łysy (czyt. księżyc) tak mocno świecił na niebie, że miała nadzieję, że będzie słonecznie następnego dnia. Niestety słońca nie ma, a nocy Bella nie przespała z powodu kaszlu i kataru :(
     Postanowiła dziś pojechać na stare meble, by poszukać jakiegoś uchatego fotela, w którym to mogłabym zasiąść pod kocem i planować nowe podróże czytając Pawlikowską. A także ma zamiar zahaczyć o oprawę zdjęć, bo ściany po remoncie proszą się o to, by na nich coś powiesić. 
     Miłej soboty kochani :*

Podpisano: Bella M.

środa, 4 stycznia 2012

towaru towaru towaru...

     Tak oto podobnie brzmiący wyraz wydobywał się z ust naganiacza do autobusu, bardzo nas to bawiło, bo tego "towaru" to naprawdę bardzo dużo ludzi potrafili upchnąć ;)
  Pierwszym miejscem które postanowiliśmy zwiedzić było drugie co do wielkości miasto Kotliny Katmandu zwane Patan. Ale o tym za chwilkę, najpierw nasze poszukiwanie Dworca Autobusowego hmm dziś mam wątpliwości czy można go takowym nazwać.
     Już wam pisałam, że w Nepalu są bardzo przyjaźni i chętni do pomocy ludzie, więc jak tylko wyciągaliśmy mapę, ktoś podchodził i pytał czy potrzebujemy pomocy. Tego dnia postanowiliśmy zwiedzać pokonując większość lokalnym środkiem transportu, takim którym jeżdżą lokalsi (jak nazywaliśmy mieszkańców). Piechotą poszliśmy na dworzec autobusowy, na mapie wiedzieliśmy, że nie jest to daleko i tak było. Po drodze zaczerpnęliśmy kilka razy informacji od sprzedających, w którą stronę należy się przemieszczać. Schodząc zakurzoną dziurawą ulicą w dół doszliśmy to wielkiej szerokiej asfaltowej drogi, gdzie poruszały się wszelakie pojazdy, od malutkich ryksz do wielkich ciężarowych samochodów pomalowanych w bardzo kolorowe, ostre barwy z wizerunkami np. Kriszny czy Ganeshy. Zastanawiałam się jak to by było, gdyby u nas np. wywrotka z piaskiem jadąca na budowę miała na sobie namalowanego Jezusa Chrystusa. Bo właśnie tam tak to wyglądało, ale to TAM, to całkiem inny świat. U dołu drogi widać było nasz cel, nie był to taki dworzec jak nasze dworce. Nie było tam stanowisk ani żadnych informacji, gdzie który autobus jedzie. wzdłuż ruchliwej drogi stały jeden za drugim, minibusy oraz rozlatujące się i rdzewiejące autobusy firmy TATA, które swoje przejeździły już w Indiach.