piątek, 1 czerwca 2012

Letdar... Let me Die...

    Tup tup tup, powolutku krok za krokiem, kijki równomiernie stukały o kamieniste podłoże, a czasem zapadały się w sypkim piachu. Coraz mniej roślinności na trasie, przez co krajobraz coraz bardziej przypominał o swej surowości i trudnych warunkach do życia. Mimo pięknie świecącego słońca, ciepło promieni było już ledwo odczuwalne, a coraz większy chłód ogarniał nasze ciała. Ten fakt sprowadzał do mej głowy myśli o zimnej nocy, kiedy to ma dojść do temperatur ujemnych. Nie czułam się z tym faktem komfortowo.
     Głowa nie przestawała boleć, czasem tylko ból się zmniejszał, ale cały czas gdzieś tam uciskało mnie w czerep :P Małgorzato w takich chwilach myślę, że może i dobrze, że Ciebie tu nie ma. Brak wody, o który my kobiety przed wyjazdem martwiłyśmy się najbardziej, okazał się nie być, aż tak mocno doskwierający.







     Bella, twardzielka z przyciemnionymi okularami na nosie, które łagodziły objawy nadwrażliwości na światło spowodowanej bólem głowy, szła dziarskim krokiem po górkach. Wiedziała, że za 2 dni całą ekipą miniemy przełęcz i będziemy schodzić w dół i nie będzie już żadnej wspinaczki. Ale nie była pewna czy to akurat będzie dobre, bo raczej schodzenie jest większym obciążeniem dla stawów. A schodzić mieliśmy z wys. 5416m na 3800m n.p.m. czyli do pokonania było 1616m, czarno to widziałam. No ale to dopiero za dwa dni będzie.




      Idąc do miejscowości Letdar położonej na wysokości 4200m n.p.m, natknęliśmy się na cudowną kobietę zamieszkującą w przepięknym miejscu. Francuska, która już z daleka krzyczała do nas "Witajcie w jedynym niebie z którego się wraca!!!" była naprawdę miłą odmianą na trasie. To ciepłe powitanie w tym ciężkim czasie, spowodowało, że całe moje wnętrze naładowało się pozytywną energią. Pierwszy raz w Himalaje przyjechała 7 lat temu, wróciła po miesiącu wyprawy do domu. Po czym spakowała się i powróciła do tego miejsca, bo się w nim zakochała. Teraz opiekowała się tym małym miejscem noclegowym w ramach pomocy swojej koleżance, która pojechała do Kathmandu by urodzić dziecko. Wiecie co... wtedy jeszcze tego tak silnie nie odczuwałam, ale dziś bardzo chcę tam wrócić ;) Miejsce to po prostu zapierało dech w piersi. Na dachu kuchni przybudowanej do małego Guest House'a, rozstawione były drewniane stoliki. Na nich stały kubki w których dla miłej odmiany w odróżnieniu od plastikowych kiczowatych kwiatków, można było zobaczyć żywe żółte i pomarańczowe kwiatuszki. Siedząc i popijając sobie herbatkę można było cieszyć się panoramą widokową na masyw górski Annapurna. W takim miejscu mogłabym się zestarzeć ;) Mimo, że miejsce prosiło się o to by dłużej w nim zostać i posączyć sobie herbatkę, to czas nas gonił trzeba było ruszyć w dalszą drogę do Letdar.
     Ten dzień można było zaliczyć już do tych z gatunku najtrudniejszych. Nie myślcie, że te minione dni były łatwe, ale wiecie jak to jest z perspektywy czasu... będąc w liceum szkoła podstawowa wydaje się być "pis of kejk" ;)
     W pokojach nie mieliśmy już światła, nie było gniazdek, nie mogliśmy zagrzać sobie wody na kawkę i zupki. To wszystko zaowocowało przemyśleniami u Izy, bo co miałam robić w ciemnościach? A oto kilka z nich:
  • Głowa mniej boli jak jest ciepło, niestety ciepło gdzieś uciekło :P Ale rozgrzać się można było śmiechem. Dostarczało to także więcej tlenu, co także zmniejszało ból głowy. A o śmiech kochani na tej wysokości nie było trudno. Bo na takiej wysokości bawi wszystko, to tak jakbyście byli na haju, przez cały czas i to za free :D Darmowy stan dobrego humoru. No chyba, że choroba wysokościowa jest zaawansowana na tyle, że nie da się już śmiać, bo łzy lecą. Ale z nami aż tak źle nie było.
  • Pisałam wcześniej, jak to wspominaliśmy grilla u naszych znajomych Wskich. Zatem drugim ważnym przemyśleniem jest "dobrze jest zabrać ze sobą kabanosy i kiszone ogórki" :D choć z tym drugim może być kłopot, ale kabanosy jak najbardziej są wskazane ;)
  • Małe świeczki, podgrzewacze, albo jakieś takie inne świeczuszki. Wierzcie mi fajnie jest mieć trochę ognia i ciepła, zaraz człowiek czuje się lepiej. To chyba jakaś pozostałość po przodkach w jaskiniach, bo ogień to ważna sprawa.
  • Żeby nie wiem co się działo i jak bardzo Cię ktoś namawiał, nie pozbywaj się zawartości swojej kosmetyczki. Nie zostawiaj maszynki do golenia, bo jak się treking skończy, to trzeba do ludzi jakoś wrócić. Nie zapomnij dezodorantu w kulce, bo świetnie zabija przykry zapach.


     Tych kilka przemyśleń będę sobie wypisywać, przed każdą podróżą, gdzie bagaż będzie miał znaczenie, gdzie będzie istniała szansa na to, że nie będzie prądu i może zabraknąć bieżącej wody ;)
 
     Niespodzianka jaka na nas czekała w pokojach, to wielkie podwójne łóżka z kocami w kolorowe kwiaty, takimi jakie sprzedają u nas na giełdzie (made in China). Dominowały na nich kolory różu, fuksji, błękitu i wszelakich złocistości ;) Przepiękna alkowa, ze ścianami z dykty uraczyła swym widokiem i asortymentem naszą parę, Michała i Sławka. Po rozpakowaniu się, chłopaki rozpoczęli swoje rezerwacje pozycji na dzisiejszą noc... Mieliśmy dzięki temu ogromną dawkę śmiechu :D
    Bieżącej wody było brak, gdyż zamarzała w rurach. Nie było także już żadnego "hot shower". Czekała nas tego wieczoru, chusteczkowa toaleta. Jeszcze raz chwała temu, który wymyślił mokre chusteczki. Teraz tak sobie myślę, że brak tego prysznica, wyszedł nam na dobre. Gdyż kąpiel w zimnym betonowym pomieszczeniu, pod pseudo ciepłym prysznicem brrrr... aż teraz mnie ciarki przechodzą. Sławek z Michałem omawiali jeszcze, kto komu pierwszy będzie mył plecy.
Ot męskie żarty zza ściany naszych kolegów, rozbawiły mnie wtedy do łez ;) A to co działo się za ścianą w nocy, zachowam dla siebie, bo nie przeszło cenzury ;)
     Rano na szybach przywitał nas szron, a w kibelku woda w wiadrze przygotowana do spłukiwania była pokryta warstwą lodu, a to dopiero początek przymrozków. Niższe temperatury zapowiadali na ostatnim noclegu w High Campie na wysokości 4800m n.p.m.



Podpisano: Bella M.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz