poniedziałek, 27 lutego 2012

Z nepalskiej beczki, choć trochę innej...


     Zawsze byłam najmniejsza wśród swoich rówieśników, minimum o głowę. Zawsze było to dla mnie wielkim problemem. Fajni chłopacy w moim wieku nie zwracali na mnie uwagi, bo byłam za mała. Za tym szło... (na chłopski rozum) byłam na pewno młodsza i nie warta uwagi :D Dziś doceniam swój wzrost, więcej mogę dostać dla siebie rzeczy, a i stopa z rozmiarem 36 lepiej wygląda niż 39....
     Jest jeszcze jeden atut niskiego wzrostu... Można trafić do księgi Rekordów Guinnessa. Czy wiecie, że pewien Nepalczyk został  uznany za najniższego człowieka na świecie. 72-letni Chandra Bahadur Dangi ma zaledwie 54,6 cm wzrostu czyli zaledwie tyle co stojący na stole wazon czy oparty o ścianę parasol ;)
Brzmi nieprawdopodobnie .................. tu możecie przeczytać więcej --> Nepalczyk najniższym człowiekiem na świecie.

piątek, 24 lutego 2012

Zderzenie z brutalną rzeczywiscością...

     Za oknem prawie wiosna, poniedziałkowa mała zamieć śnieżna już następnego ranka poszła w niepamięć. Już nie mogę doczekać się tego, jak wiosenne promienie słońca będą ogrzewać moją twarz, tak bardzo za tym tęsknię.
     Po ostatnich przeprawach jesteśmy w Syange 1100 m.n.p.m. Pobudka o 6:30. Tego dnia celem była wioska Tal położona na wysokości 1680 m.n.p.m. Długie oczekiwanie co prawda na pyszne śniadanko, nauczyło nas, że najpierw trzeba zamówić i pójść się spakować. Po powrocie śniadanie na pewno będzie gotowe.

czwartek, 16 lutego 2012

Quo Vadis Kobieto?... do jedynego nieba na świecie z którego się wraca...

     Po otrzymaniu trzeciej reprymendy, że ociągam się z nepalskimi przygodami postanowiłam zacisnąć pośladki i zabrać się za kolejny odcinek =] Dystans do wyprawy został już nabrany, inaczej teraz interpretuję nasze przygody. Z tych z których nie było mi do śmiechu podczas ich wydarzeń, dziś się śmieję. A te miłe, wspominam z wielką radością i sentymentalną łezką w oku. Ale tak to już bywa, prawda? ;)

wtorek, 7 lutego 2012

historia pewnego światła...

     Wiecie jakie są najlepsze prezenty urodzinowe??? Takie które sobie sami robicie :D Trzymając się tej zasady Bella w miniony weekend była w magicznym miejscu, tam gdzie światło tańczyło delikatnie muskając ucieleśnienie piękna, by po chwili zagrać nam kontrastem po linii brzegowej ciała. Tam gdzie jeśli tylko wespniesz się na palce i sięgniesz ręką wysoko do góry, to uda Ci się złapać za nogę latające pod sufitem szczęście. W ten świat magii zabrał mnie Jacek Gąsiorowski, nauczył zaglądać w komin i odkrył przede mną magię fotografii średnioformatowej. Piękna modelka Ewa zauroczyła swoim temperamentem i okazywanymi emocjami, co nakręciło mnie do obserwacji i wychwytywania perełek, a "duża" Zosia zaskoczyła swą powagą, cierpliwością i zrozumieniem z jaką podeszła do pozowania mając zaledwie 11 lat :)

sobota, 4 lutego 2012

Dziecięce wspomnienia kolejowe z łezką w oku...

      Pamiętacie jak kiedyś się podróżowało Polską Koleją Państwową? Mówię tu o cofnięciu się o jakieś niewiele ponad 20 lat, kiedy to bycie kolejarzem miało jakiś przyzwoity statut społeczny. Otóż mój świętej pamięci dziadek Kaziu był kolejarzem, od dziecka tego bardzo pragnął. Za jego czasów kolejarzom się bardzo dobrze powodziło. Jeździli po Polsce, mieli wczasy kolejowe, całe rodziny mogły wtedy jeździć za darmo PKP (może stąd teraz ich problemy, do zbyt wielu byli przyzwyczajeni), no ale wróćmy do sedna sprawy. Kiedyś kolejarz to był gość, pamiętam mojego dziadka w jego granatowym mundurze z mnóstwem kolorowych odznaczeń. Zawsze zadbany pod krawatem i w świeżo wyprasowanej koszuli, ogolony i wyperfumowany dość mocno pachnącą wodą kolońską. Takiego właśnie pamiętam mojego dziadzie Kazia.
      Często podróżowałam z moimi dziadkami właśnie koleją, po dziś dzień mam do niej taki dziecięcy sentyment. Jeździliśmy najczęściej do Poznania, do mojej prababci i często na grzyby i na głóg z którego dziadek z babcią robili wino ;) Wtedy to były cudowne wyprawy, może dlatego, ze byłam dzieckiem i już wtedy kręciły mnie podróże :) Pamiętam jak dziś to całe przygotowanie, babcie robiła mnóstwo jedzenia, były to kanapki, do tego zawsze był pomidor i ogórek kiszony, no i herbata w termosie.

czwartek, 2 lutego 2012

Wiecie gdzie iść... o tam, nie raczej tam, jesteś pewny???

     Pisząc tego posta siedzę sobie w domku pod kocem i kołdrą, grzejąc sobie nóżki o termofor (jak jakaś stara babuleńka hi hi), bo okropnie dziś przemarzłam wracając z siłki (uwaga Bella dba o formę zdobytą w Nepalu) :D Za oknem -14 stopni, a w TV zapowiadają, że nadchodzą ciężkie -30 stopniowe mrozy. Bella okropnie znosi takie temperatury, dziś w TV słyszałam, że Wałęsa jest uzależniony od internetu i siedząc teraz na Florydzie codziennie zamieszcza zdjęcia na swojej stronie ;) Ile ja bym dała by u nas było 24 stopnie na plusie, nawet bym się pokusiła o zdjęcie z byłym Prezydentem RP ;)
      Dziś tematem przewodnim będzie Pokhara, miasto w którym podczas naszych poszukiwań słońce przygrzewało w nasze głowy i otulało nas ponad 30 stopniowym upałem. Miasto dla turystów, którzy są zmęczeni kulturą dalekiego wschodu, tym całym hałasem i obskakiwaniem przez sprzedających. Zdziwiliśmy się, że panowała tu taka cisza, nikt nie używał klaksonów, dopiero później przed nami wyrósł znak drogowy z przekreśloną trąbką i wszystko stało się jasne. Była to totalna rozkosz pospacerować sobie w ciszy ;) Chodząc po sklepach nie było nacisku ze strony sprzedających. Nawet jak się pytali czy w czymś pomóc, to dodawali: "nie ma przymusu, proszę sobie spokojnie obejrzeć, to od was zależy zakup". Było to strasznie dziwne dla nas, ale bardzo miłe, bo byliśmy już mocno zmęczeni bazarowo uliczną reklamą ;)