czwartek, 16 lutego 2012

Quo Vadis Kobieto?... do jedynego nieba na świecie z którego się wraca...

     Po otrzymaniu trzeciej reprymendy, że ociągam się z nepalskimi przygodami postanowiłam zacisnąć pośladki i zabrać się za kolejny odcinek =] Dystans do wyprawy został już nabrany, inaczej teraz interpretuję nasze przygody. Z tych z których nie było mi do śmiechu podczas ich wydarzeń, dziś się śmieję. A te miłe, wspominam z wielką radością i sentymentalną łezką w oku. Ale tak to już bywa, prawda? ;)

     Tego dnia rozpoczynaliśmy kolejny etap Wielkiej Podróży Bolka i Lolka. Tym razem miał to być początek naszej pieszej wędrówki. Właściwie to mało szliśmy tego dnia gdyż założeniem było podjechać jak najwyżej się da, by z rana ruszyć w drogę.
     W biurze gdzie kupiliśmy bilety, poinformowano nas byśmy byli punktualnie 6:00 na Bus Station. Codziennie rano odjeżdża tu tylko jeden autobus w kierunku, w którym rozpoczyna się trekingi wokół Annapurny i praktycznie cały jest wypełniony obcokrajowcami. Jechaliśmy z ekipą ludzi z całego świata z którymi spotykaliśmy się później po drodze i nawiązywaliśmy nowe przemiłe znajomości :) 
     Wstaliśmy o 5:20 dopakowaliśmy swoje manatki i ruszyliśmy pieszo na przystanek. Zatrzymywały się przy nas taksówki, ale my dzielnie odpowiadaliśmy, że dojdziemy sami. No i tak sobie szliśmy sami dziarskim krokiem, aż dotarliśmy do pierwszego skrzyżowania. Tu pojawiły się pierwsze problemy bo nasze zdania co do kierunku się trochę różniły :D Po krótkiej dyskusji poszliśmy na lewo... I tak byśmy szli przekonani o swojej słuszności. Gdyby nie przemiły nepalski taksówkarz, stojący obok swej taksówki na zakręcie skrzyżowania (u nas by go zatrąbili, zwyzywali i mandat wlepili, ale tu wydawało się to normalne). On to krzyknął do nas z daleka, zawracając nas w ten sposób z błędnej drogi i wskazał kierunek na wprost ;) Dama i Trzech Muszkieterów z wdzięcznością podziękowali i ruszyli do celu, który osiągnęli po jakichś 150m. Wyobrażacie sobie u nas w kraju jak taksówkarz wam pomaga bezinteresownie??? Dla mnie jest to abstrakcja ;)
     Gdy dotarliśmy na dworzec, troszkę przed czasem, dowiedzieliśmy się, że autobus wcale nie rusza o 6:00. Otóż kolejny raz wyszło, jak pięknie w Nepalu potrafią napędzać biznes ;) Czekało nas tam dość miłe powitanie, w powietrzu unosił się zapach jabłek i cynamonu, a dookoła chodzili z tacami z ciepłymi drożdżówkami i croissantami. Może nie był to taki europejski smak, ale pijąc do tego Massala Tea choć troszkę można było poczuć dom, nie żeby nam go brakowało, ale to miła odmiana w stosunku do ostrych orientalnych smaków ;) W Nepalu nie uraczy się chleba takiego wiecie naszego Polskiego, choć nie odczuwaliśmy jego zbytniego braku, mieliśmy ciapaty (to takie cienkie placuszki z mąki, które zastępowały nam pieczywo np. do zupki). Nie ma też bułek, które można posmarować dżemikiem jak to mój ukochany lubi.
     Po chwili zauważyliśmy małe zamieszanie, właściciel małej knajpki (właściwie budki zbitej z desek), dokładnie wiedział do kogo podejść i kogo poinformować o tym, że musi się zapakować do autobusu. Podziwiam ich nepalską logistykę, jest o 1000 kroć lepsza niż nasza. O miejsca nie musieliśmy się martwić, bo na biletach mieliśmy numerki. Chłopaki podali na dach nasze bagaże, po czym dwóch z nich zahaczając głową o sufit i nabijając sobie guza jakoś się usadowiło w malutkich fotelikach (jak to dobrze, że Bella nie grzeszy wielkim wzrostem). Po chwili ruszyliśmy, droga nie była łatwa chłopaki z kolanami pod brodą ciężko przechodzili tą podróż, ale w porównaniu z powrotną drogą, to był lajcik ;)

     W autobusie poznaliśmy Jankę i Szymona, małżeństwo z Krakowa, z którymi później się połączyliśmy w jedną grupę. Byli też Brazylijczycy, których też często spotykaliśmy na trasie, zadali oni nam mądre pytanie... "Dlaczego jesteśmy na tej wyprawie?.... Czy robimy to dla siebie? Czy może by połaskotać swoje EGO i pochwalić się znajomym, że byliśmy w Nepalu i wszytko sami zrobiliśmy?" Wiecie do tego momentu nie zastanawiałam się nad tym dlaczego tam pojechałam. Było to jedno z moich wielu marzeń, by pojechać do Nepalu i chciałam po prostu je spełnić. Treking był pomysłem Michała, ja się dostosowałam, nie myślałam o tym by się chwalić podróżą i tym, że tam wlazłam. Ale zasiano mi już ziarno niepewności i zaczęłam badać swoją podświadomość ;) A może jednak coś w tym było... robiłam notatki, z myślą by opowiedzieć to znajomym, chciałam się dzielić moimi przeżyciami, ale czy po to, by łechtać swoje EGO. Chyba do tej pory nie jestem pewna celu... Zresztą Brazylijczycy cały czas jarali jakieś ziele więc i mieli mnóstwo takich przemyśleń. Mieli też jeden cel, by zajarać na przełęczy, co im się udało :)
     Po kilku godzinach jazdy, drogą już coraz częściej pozbawioną asfaltu dojechaliśmy do miasta o nazwie Besisahar. Brzmienie nazwy tego miasta przypomina mi bajkowy świat, pełen orientu, klejnotów i księżniczek, jednak tylko brzmieniem ;) Miasto jak każde inne czyli biedne i brudne. Tylko małe dziewczynki w kolorowych sukienkach mogą troszkę przypominać małe księżniczki... Wysadzono nas na początku miasta, wszyscy obcokrajowcy się zerwali i popędzili po swoje bagaże. Ja zapytałam się jednego z lokalnych ludzi, czy to ostatni przystanek? Powiedział mi, że możemy podjechać trochę dalej, no ale nasze bagaże zostały już zrzucone z dachu więc postanowiliśmy wysiąść i iść za turystami, przynajmniej będziemy wiedzieli gdzie iść. 
     Udaliśmy się główną drogą idąc prosto, po chwili podjechał do nas jeep i usłyszeliśmy SYANGE!!! Tak to był nasz cel, zapytaliśmy się o cenę, potargowaliśmy trochę i szczęśliwi, że nie musimy już szukać transportu wsiedliśmy to kabiny przy kierowcy. Radość była ogromna, dość sporo miejsca na nogi... Bella, Przemek i Sławek na tylnym siedzeniu, a Michał z przodu, kupa przestrzeni. Zbyt piękne by było prawdziwe. Namówiliśmy Jankę i Szymona do jazdy razem z nami siedli na tylnej pace samochodu. No i ruszyliśmy ku celowi, po drodze mieliśmy pierwszy check point naszych dokumentów, które załatwialiśmy w pocie czoła w Pokharze, takich punktów było kilka na naszej drodze. Na końcu wioski przed mostem zatrzymaliśmy się na wielkim placu, gdzie stawały autobusy i jeepy (zapewne, to tu mogliśmy dojechać najdalej). A tu się okazało, że..... będziemy mieć towarzyszy wyprawy i tak dopakowano nam kilku, a nawet kilkunastu lokalnych ludzi :D W kabinie na tylni siedzeniu siedziała: od prawej Sławek, Bella, Janka i Szymon. Z przodu od lewej siedział Przemek, Michał, mała dziewczynka i dość nieduży kierowca (wiek około 21 lat). Na pace jechało około 9 osób, a na dachu na naszych bagażach siedziało kolejne 5 osób, wyobraźcie sobie jak silne musi być takie auto poruszające się już praktycznie po drodze, która jest wysadzona w skałach ;)
     Do Syange jechaliśmy około 3h. Po drodze zaliczyliśmy kilka postoi, na jednym z nich zjedliśmy sobie samosy, tu już nikt nie patrzył jak one wyglądały i jak je podano, po prostu zjedzone zostały ze smakiem, bo byliśmy głodni ;) Wioska była bardzo ładnie usytuowana, nad rzeką i wodospadem, w którym mój mąż zaprezentował jak się kąpie na niedźwiedzia. Zostało to udokumentowane na filmie i zdjęciach. Miło zaskoczyła nas niska cena pokoju jedyne 100 rupii, ale pod warunkiem, że będziemy tam jeść. Zapytaliśmy się czy mają dobre jedzenie? Gospodarz się uśmiechnął i powiedział, że jego żona gotuje najlepiej i jak nam nie będzie smakować, to nam zwróci pieniądze za pokoje. Hmm dobry deal nam się to wydawał, więc postanowiliśmy się rozgościć.
     Pokoiki były zadbane i czyste, mieliśmy dwa okna z widokiem na rzekę. Jakieś trzy wielkie owady siedziały w rogu okna i postanowiliśmy ich nie ruszać. One tu zapewne dłużej mieszkają niż my, należy im się szacunek. Jakiś taki mieliśmy słaby prąd w pokoju, woda nie chciała się jakoś gotować (właściwie zawsze tak na nas trafiało, że coś u nas było nie tak). Ale już u chłopaków było ok, więc jedni sobie wypili kawkę, a inni herbatkę, tak czy inaczej wszyscy byli zadowoleni :) Jedzenie było przepyszne, tak jak mówił nam gospodarz, a może to dlatego, że głodnemu wszystko smakuje :D
     Tam w Himalajach, szybko słońce zachodzi chowając się za wysokie szczyty, więc i szybko się kładliśmy spać. Sławek miał ze sobą jedną książkę, której kartki zaczął oszczędzać i którą prawie wszyscy przeczytali. Bella skończyła ją w drodze powrotnej w samolocie. W planie mieliśmy wstać o 6:30 zjeść śniadanko i ruszyć w drogę, która ponoć była jednym z najtrudniejszych odcinków z ciężkim podejściem. Ale jakoś nikt się nie przejmował tym, byliśmy przecież wypoczęci i to był pierwszy dzień. I to był nasz błąd, to, że nie potraktowaliśmy tej trasy poważnie, dała każdemu cholernie w kość... Ale o tym moi kochani w kolejnym odcinku, obiecuję, że nie będziecie już tak długo czekać.

Podpisano: Bella M.


4 komentarze:

  1. Rzeczywiście pech z tym "słabym prądem" bo w górach ciśnienie małe i temperatura wrzenia wody mniejsza niż 100 st. wg Celsjusza - powinno być łatwiej, a Wy wciąż pod górę : ))

    Idę na drożdżówkę - narobiłaś mi smaka, ale powiedz - jadłaś tsampę, jak dawno temu obiecałaś? : ))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne, że koledzy obok mieli zawsze wszystko ok z prądem ;) Wodę jednak lepiej było troszkę dłużej gotować niż doprowadzając tylko do wżenia ;)

      Niestety nie jadłam Tsampy, ale tyle co mieliśmy wpadek z jedzeniem, to hmm później jedliśmy to co mieliśmy sprawdzone :D

      Usuń
  2. podziwiam bloga i paję podróżowania i zdjecia ( i zastanawiam się jaka technika tych wszystkich zarysowań i kolorów niepowtarzalnych) i zapiski :-)

    czuję tu bratnią duszę, która najpierw zapisuje 'papierowo', obiecując sobie że później opublikuje, ale jakoś nie zawsze jest dyscyplina i tak leci czas.. ale wspominanie i podróże w czasie też mają swój smak ;-)

    pozdrawiam bardzo :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj prawda, wiele się zapisuje jednak ciężko się zebrać :D po podróży do Chin już wiem, czego mi brakowało i w Nepalu już wszystko naprawiłam :) Jednak podczas pisania bloga wychodzą inne kwiatki. No ale to już doświadczenie na kolejne wyprawy :)

      a co do obróbki, to zabawa głównie polega na nakładaniu tekstur i masek z warstw ciepłych kolorów.

      Usuń