środa, 27 czerwca 2012

Jharkot i spotkanie z wojowniczymi młodzieńcami...

     Celem tego dnia było dotarcie do Kagbeni. W nocy dopadł mnie jakiś atak duszności, nie wiem z czego on wynikał, ale miałam trudności w oddychaniu. Przemka bolały stawy kolanowe i postanowiliśmy rozdzielić się z grupą i pojechać jeepem. W związku z tą decyzją wyszliśmy wcześniej i poszliśmy poszukać transportu. Przy prowizorycznej budce zbitej z desek oblężyli nas lokalsi. Pytali się dokąd jedziemy i że zbierają grupę osób do wyjazdu. Niestety z nami brakowało im jeszcze około 7 osób, postanowiliśmy więc z Przemkiem nie czekać i ruszyć w drogę. Co okazało się bardzo dobrym pomysłem, gdyż po drodze spotkaliśmy interesujących ludzi i zjedliśmy najsmaczniejsze pierożki momo z jabłkami ;)

środa, 20 czerwca 2012

A po majestycznej burzy była tęcza i mammatusy...

     Dwa dni temu po majestatycznej burzy z piorunami, cudownym świetle i przepięknej tęczy na niebie pojawiły się na mammatusy. Chmury wyglądające jak to, mój mąż określił... jak pupcie aniołków. Ich inna nazwa to ponoć wymiona, ale wolę jednak określenie mojego męża. 
     Niebo było malownicze, a ja jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknych chmur, tak delikatnych i aksamitnych jak wata kupowana w dużych paczkach. Obstrykałam niebo wzdłuż i wszerz, a moja wyobraźnie pozwoliła mi latać tego dnia nad chmurami ^_^ Mam ogromna nadzieję, że te chmury jeszcze staną mi kiedyś na drodze mojego życia :)
     Dziś za oknem leje i jest ponuro, niebo ma jedna wielką szara powierzchnię, bez mistycznych tworów... Wstawanie było dziś bardzo trudne, ale otoczyłam się dziś pozytywną energią czerwieni. Ubrałam moja czerwoną kurtkę przeciwdeszczową, zabrałam swój olbrzymi czerwony parasol mieszczący 3 osoby, który otrzymałam od Babci Klary i wyruszyłam z domu jak co dzień 6:50. Zobaczyłam sie w szybie drzwi wejściowych do pracy i uśmiech mi się pojawił na twarzy. W pokoju mam czerwoną myszkę do komputera i leżą przede mną czerwone segregatory z papierkową robotą. Ale chyba najważniejszy jest telefon w kolorze czerwonym, bo to on dzwoni czasem z rana, mam nadzieję, że i dziś zadzwoni i będzie się miło rozmawiało ;)
     Miłego dnia kochani i mnóstwa radości i czerwieni w życiu życzę, by świat w ponury deszczowy dzień miał trochę więcej kolorów niż tylko szarości :)

Podpisano: Bella M.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

powystawowe emocje już opadły...



     W zeszły piątek w galerii Instytutu Ognia Spartherm odbył się wernisaż wystawy NAMASTE NEPAL. Na ten dzień galeria zamieniła się w mały "kawałek nieba". Nad głowami gości "powiewały" flagi modlitewne, woń kadzideł unosił się w powietrzu, a ogień w płonących wazach nadawał mistycznego klimatu. Staraliśmy się bardzo pokazać choć trochę nepalskiej magii. Z tego powodu postanowiliśmy podziałać także na zmysł smaku naszych gości i zaserwowaliśmy samosy, takie pierożki smażone na głębokim oleju z nadzieniem z kalafiora, ziemniaków i groszku. Nasza koleżanka Marta, która w tym czasie co my zdobywaliśmy przełęcz, zdobywała High Camp pod Mont Everestem wraz ze swoją koleżanką Alicją upiekła ciapaty. Popijając sobie nepalską herbatę można było przy puszczanym filmie posłuchać nepalskich opowieści. Na koniec wszystkiego zagrał zespół UL/KR, który wprowadził wszystkich w klimatyczny nastrój i pięknie zakończył ten dzień.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Mukti znaczy wyzwolony...

     Przełęcz została pokonana. Jestem bardzo dumna z naszej nepalskiej ekipy, że daliśmy radę zrobić to o własnych siłach. W tej chwili już doskonale wiem czego można się spodziewać po takiej wyprawie. Bogatsza o te doświadczenie mam świadomość, że następnym razem będzie łatwiej. Nie dziwię się także, że ludzie tu wracają, bo to miejsce jest przepiękne, a to co się tu przeżywa, jest bezcenną lekcją od życia. Czułam się wyzwolona...

piątek, 8 czerwca 2012

Kochanie wrócimy tu jeszcze, prawda?

     Na dworze ciemno, czołówki założone na głowach rozświetlały nam małą przestrzeń przed nami. Czekamy już na zewnątrz, powoli zbiera się dość pokaźna grupa osób. Jest strasznie zimno, wiatr wieje prosto nam w twarz, w tej chwili myślę tylko o tym kiedy wyjdzie słońce i choć trochę mnie ogrzeje.

czwartek, 7 czerwca 2012

Schizowa noc w obozie Muszkieterów...



     Po dotarciu do High Camp'u 4850m n.p.m Sławek pokazał nam nasz nowy pokój. Mój mąż wykonanie pokoju skwitował jednym zdaniem "Daria i Natalia zbudowały by to lepiej" (to są moje bratanice). Fantazja budownicza przerastała, tą którą spotkaliśmy w Chinach. Na suficie co druga belka była powycinana. Tak sobie pomyśleliśmy, że pewnej zimy chyba zabrakło im drewna i postanowili się jakoś poratować wycinając belki podtrzymujące sufit ;) Ale co się dziwić, nie łatwo tu o opał, trzeba go nieść z dolnych partii, a przecież to nie jest takie łatwe i do najtańszych też nie należy.

wtorek, 5 czerwca 2012

Moje okno z widokiem na Nepal...




     Pobudka w Letdar była chłodna. Mróz na szybie zostawił po sobie przepiękne wzory, cieszyły one oko, ale wyjście ze śpiwora do zimnego pomieszczenia nie było już takie przyjemne. Tego dnia mój organizm postanowił mi przypomnieć, że jestem KOBIETĄ i to o kilka dni za wcześnie. Najcięższe dni, podczas których miałam zmierzyć się z dużo wysokością, zostały obciążone dodatkowym bonusem :( Przemek mnie pocieszał, mówił, że Wojciechowska jak zdobywał Mont Everest była w takiej samej sytuacji. Poprawiło mi to trochę humor, ale nie na długo. Bo czułam coraz większe zmęczenie :P

piątek, 1 czerwca 2012

Letdar... Let me Die...

    Tup tup tup, powolutku krok za krokiem, kijki równomiernie stukały o kamieniste podłoże, a czasem zapadały się w sypkim piachu. Coraz mniej roślinności na trasie, przez co krajobraz coraz bardziej przypominał o swej surowości i trudnych warunkach do życia. Mimo pięknie świecącego słońca, ciepło promieni było już ledwo odczuwalne, a coraz większy chłód ogarniał nasze ciała. Ten fakt sprowadzał do mej głowy myśli o zimnej nocy, kiedy to ma dojść do temperatur ujemnych. Nie czułam się z tym faktem komfortowo.
     Głowa nie przestawała boleć, czasem tylko ból się zmniejszał, ale cały czas gdzieś tam uciskało mnie w czerep :P Małgorzato w takich chwilach myślę, że może i dobrze, że Ciebie tu nie ma. Brak wody, o który my kobiety przed wyjazdem martwiłyśmy się najbardziej, okazał się nie być, aż tak mocno doskwierający.