wtorek, 5 czerwca 2012

Moje okno z widokiem na Nepal...




     Pobudka w Letdar była chłodna. Mróz na szybie zostawił po sobie przepiękne wzory, cieszyły one oko, ale wyjście ze śpiwora do zimnego pomieszczenia nie było już takie przyjemne. Tego dnia mój organizm postanowił mi przypomnieć, że jestem KOBIETĄ i to o kilka dni za wcześnie. Najcięższe dni, podczas których miałam zmierzyć się z dużo wysokością, zostały obciążone dodatkowym bonusem :( Przemek mnie pocieszał, mówił, że Wojciechowska jak zdobywał Mont Everest była w takiej samej sytuacji. Poprawiło mi to trochę humor, ale nie na długo. Bo czułam coraz większe zmęczenie :P

    

     Ja niedogodności choroby wysokościowej czułam już kila dni, więc mój organizm się do tego przyzwyczaił i zaczynał sobie z tym jakoś radzić. Ale w naszej grupie były osoby, które dopiero teraz zaczynały coś odczuwać. I tak oto tego dnia dopadło naszego współtowarzysza podróży Szymka. Ja z Przemkiem wyszliśmy tego dnia jako pierwsi, dopiero na trasie Michał nam powiedział, że Szymon się źle czuje i z Jani planują pozostać w Letdar, choć może im się poprawi i pójdą dalej, jednak spać będą obóz niżej w Thorang Phedi. Także mieliśmy tam nocować, ale zmieniliśmy plany, chcieliśmy mieć krótszą trasę do pokonania następnego dnia (ta nasza zmiana planu okazała się doskonała).
Po drodze jedynymi zwierzętami jakie mijaliśmy były już tylko Yaki i... a to za chwilkę.


      Droga była już bardziej widokowa. Nie było już żadnych wiosek po drodze. Szlak prowadził wąską ścieżką, często z niebezpiecznym, sypkim i łatwo osuwającym się podłożem. Szliśmy ostrożnie by się nie osunąć na drodze i tu nagle za naszymi plecami słychać jakiś rumor i krzyk ludzi. Dosłownie w miejscu gdzie byliśmy 2 minuty wcześniej osunęła się z góry ziemia z kamieniami i poleciała w dół. Na szczęście nikogo tam w tym momencie nie było, ludzie przed osuwiskiem cofnęli się i schowali pod skałą. Przed nami był jeszcze spory kawałek takiej trasy, gdzie z góry coś mogło na nas spaść. 



     Przemek zauważył kozice górskie skaczące sobie w przodzie. Nie wiem jakim cudem on je tam wypatrzył, bo one całkowicie się zlewały z tłem ;)  ciężko je zobaczyć na zdjęciu zrobionym małym aparacikiem. Zadanie dla was... gdzie są kozice na zdjęciu obok? :D Tak nas wykończył ten krótki odcinek, że zasapaliśmy się i ledwo mogłam złapać równomierny oddech. 


    

Odcinek do Thorang Phedi nie był długi, szliśmy go gdzieś około 3h, ale ze względu na wysokość, szło się coraz ciężej. Zaraz po minięciu kozic było nasze miejsce postoju. Tu spotkaliśmy się z Michałem i Sławkiem, dowiedzieliśmy się o stanie Szymona. Nasi znajomi wyruszyli i mamy się spotkać w wszyscy w dniu jutrzejszym w Mukinath.
Widok był piękny więc zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Wypiliśmy herbatkę z termosu i zjedliśmy placuszki tybetańskie z miodem mmmm... ale zrobiłam się głodna ;)

     


     Ruszyliśmy dalej w trasę, podejście było strome, wchodziłam zgodnie z zasadą powoli krok za krokiem, jeśli się męczysz, zwolnij jeszcze krok. Bella tak zwalniała krok, że nie obeszło się bez postojów ;) Po drodze szukaliśmy jeszcze Yetiego, ale znaleźliśmy tylko jakieś stare futro za jakimś głazem i chyba już nasze szanse na jego znalezienie przepadły. Ale i tak już ustaliliśmy z Przemkiem, że jeszcze tu wrócimy i wtedy się przyłożymy bardziej do poszukiwań.

     Na wejściu do ostatniego najwyższego punku High Camp 4800 m n.p.m przywitały nas najpierw osiołki, a później wyszedł nam na powitanie Sławek. Był bardzo wesoły i uczynny, zaproponował mi pomoc w dźwiganiu plecaka. No ale jak to, przecież założeniem było, że niesiemy wszystko sami. No i tak oto moje EGO się odezwało i grzecznie odmówiłam. 
     O tym jak spędziliśmy noc w High Campie, o wszystkich doznaniach i przeżyciach dowiecie się z następnego odcinka, o ile coś zostanie po cenzurze :D

Podpisano: Bella M.




     



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz