sobota, 4 lutego 2012

Dziecięce wspomnienia kolejowe z łezką w oku...

      Pamiętacie jak kiedyś się podróżowało Polską Koleją Państwową? Mówię tu o cofnięciu się o jakieś niewiele ponad 20 lat, kiedy to bycie kolejarzem miało jakiś przyzwoity statut społeczny. Otóż mój świętej pamięci dziadek Kaziu był kolejarzem, od dziecka tego bardzo pragnął. Za jego czasów kolejarzom się bardzo dobrze powodziło. Jeździli po Polsce, mieli wczasy kolejowe, całe rodziny mogły wtedy jeździć za darmo PKP (może stąd teraz ich problemy, do zbyt wielu byli przyzwyczajeni), no ale wróćmy do sedna sprawy. Kiedyś kolejarz to był gość, pamiętam mojego dziadka w jego granatowym mundurze z mnóstwem kolorowych odznaczeń. Zawsze zadbany pod krawatem i w świeżo wyprasowanej koszuli, ogolony i wyperfumowany dość mocno pachnącą wodą kolońską. Takiego właśnie pamiętam mojego dziadzie Kazia.
      Często podróżowałam z moimi dziadkami właśnie koleją, po dziś dzień mam do niej taki dziecięcy sentyment. Jeździliśmy najczęściej do Poznania, do mojej prababci i często na grzyby i na głóg z którego dziadek z babcią robili wino ;) Wtedy to były cudowne wyprawy, może dlatego, ze byłam dzieckiem i już wtedy kręciły mnie podróże :) Pamiętam jak dziś to całe przygotowanie, babcie robiła mnóstwo jedzenia, były to kanapki, do tego zawsze był pomidor i ogórek kiszony, no i herbata w termosie.
Zawsze był z nami termos, termos pełen gorącej herbaty z miodem, czy to jakiejś takiej fusiastej w granulkach, czy też z kwiatu lipy, zbieranych przez moich dziadków. Bella była niejadkiem w dzieciństwie, (a może i by jadła, ale często opychała się między posiłkami jakimiś łakociami, to i na obiad nie bardzo chciała wtedy jeść) :D Ale jak wsiadała do pociągu, to wszystko się zmieniało ;) Babcia rozpoczynała ceremonię, tak właśnie tak to można nazwać, ceremonia spożywania posiłków w pociągu ;) Z wielkiej babcinej torby wyciągała czystą wykrochmaloną ściereczkę, prasowaną o poranku w sobotę i rozkładała ją na kolanach. Po czym wyciągała chlebek posmarowany masełkiem, takim prawdziwym od krowy, kupionym na nadwarciańskim ryneczku. Przez chleb przełożony był żółty ser, nie był on wysmarowany ketchupem, jak to by dziś miało miejsce, ale w zamian za niego w rękę dostawało się pomidora, zerwanego z własnej działki. Pomidor dla mnie wtedy pachniał słońcem, teraz to już rzadkość taki zapach, ale jak zamknę oczy, to widzę te grządki na działce i wiszące w słońcu czerwone pomidory, uśmiechające się do mnie ;) A do tego wszystkiego dostawało się plastikowy kubek gorącej herbatki z termosiku. Nie wiem jak długo wtedy się jechało do Poznania, ale dla 7 letniego dziecka czas mierzy się całkowicie inną miarą, ale wystarczało to wszystko na ceremonię spożywania posiłku podczas podróży PKP ;)
      Dziś jadę Polską Koleją Państwową pod Warszawę, mam te ponad 20 lat więcej i wspominam sobie z łezką w oku podróże z dziadkami. Pozostała we mnie ta mała ceremonia podróżnicza, gdyż zabrałam ze sobą termos gorącej herbaty posłodzony sokiem z kwiatu czarnego bzu, który co roku na zimę robi moja mama. Mam też dwie bułki z żółtym serem, tylko pomidora brak, zastąpił go ketchup z 73% zawartości koncentratu pomidorowego.

Podpisano: Bella M.

4 komentarze:

  1. Moi rodzice to kolejarze, więc doskonale wiem o czym mówisz:)

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie zawsze było jajko na twardo i pomidor i buła:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Heh, ja raczej mam wspomnienia jak jechaliśmy samochodem do niemiec,
    ja też mam wspomnienia z jajkiem na twardo, oczywiscie pomidor i bula.
    Jak rodzice jeszcze sadzili pomidory, sałatę, ogórki na ogrodzie to każdy trud przy tym ogrodzie się zwracał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ta ja też pamiętam własny ogródek a w nim sałatę i groszek strączkowy, mój ulubiony ;)

      Usuń