piątek, 20 kwietnia 2012

Kamehame... Chame...

     Zapach świątecznych klimatów i bab już dawno przeminął. Dzień kobiet przemknął niezapomniany, pozostały po nim puste wazony. Które staram się czasem wypełnić bukietem tulipanów To miły element wiosny, która na szczęście na dobre zagościła już w moim otoczeniu. Jej ciepło i nowe życie budzące się z małych kiełkujących nasionek i cebulek powoduje także u mnie przebudzenie. Przebiśniegi już dawno uraczyły mnie w ogródku swą piękną bielą i powoli odchodzą w zapomnienie, Natomiast krokusy rozjaśniły brązy ziemi swoim fioletem. Za oknem cwane sroki przez miesiąc uwijały swoje gniazdo, a bazie srebrzyły się wśród iglastej zieleni w samym środku ogrodu. Teraz pięknie kwitną, a pszczoły urządzają sobie w nich ucztę. Tak kochani wiosna pełną parą ^^
     W zeszłą sobotę nie poszłam na siłownię, bo najzwyklej się mi nie chciało wynurzać nosa z domu. Ale Bella nie spoczęła na laurach moi wierni czytacze. Obiecała utrzymywać nepalską kondycję i tak też  zrobiła, ćwiczyła wytrwale w domu. Tą sobotę mam zamiar spędzić kulturalnie... Jeden z naszych Muszkieterów Miszcz Fonografii ma swoją wystawę, a później spotykamy się w Mana Mana na koncercie Ukraińskiej kapeli Brunettes Shoot Blondes. Ogólnie zapowiada się miły weekend. Mamy także niedługo spotkać się w sprawie nepalskiej wystawy... Tak moi drodzy mam nadzieję, że w niedługim czasie będzie można podziwiać Nepal przedstawiony z trzech całkowicie różnych punktów widzenia. Belli był najniższy, bo wzrostem odbiega Michałowi i Sławkowi :D No dobra pora wrócić do opowieści, bo trochę długo was przetrzymałam... za co przepraszam ;) a na pewno stęskniliście się.

      Ostatnie chłodne dni, które nas nawiedziły, przypomniały mi chwile w których marzłam pod czas moich podróży. Zimne pokoje i twarde łóżka na których składałam swój worek na kości. Kości.... które w odpowiednim układzie trzymane były przez obolałe mięśnie. To był czas jaki Bella spędziła będąc uczniem w Chińskiej akademii Kung Fu. Ale także cudowna wyprawa do Nepalu nie oszczędziła Belli chłodu.
     




     Nasza ostatnia piesza "przechadzka" zakończyła się w wiosce Danaqyu. Kolejnego dnia przed nami była trochę większa miejscowość zwana Chame, położona na wysokości 2700 m n.p.m. Chame było wioską, jak to na wioski nepalskie przystało o wąskich kamiennych uliczkach i bardzo ścisłej zabudowie. Tętniło w niej życie w każdym zakamarku. Była tam świątynia z wielkim młynkiem modlitewnym, obok której na boisku rozgrywał się mecz siatkówki. Mieli tam policję i bank, a także ku naszemu wielkiemu zadowoleniu (głównie mojemu i Jani hi hi) mieli tam dostęp do internetu, można było zajrzeć na fejsa ;) Prawie każdy z nas chciał z niego skorzystać, bo praktycznie od pierwszego naszego dnia trekingu nie mieliśmy zasięgu w telefonach, a nasi bliscy nie wiedzieli co tak naprawdę się z nami dzieje. Koszt szesnasto minutowej przyjemności na skypie wyniósł nas 160 rupi, to w przeliczeniu jakieś 2$. Pamiętam czasy jak chodziłam u nas do kafejki i godzina na necie kosztowała 2 zł ;)
     Po drodze do Chame spotkaliśmy mały wojskowy oddział, pakowali do plecaków piasek, zakładali go na plecy i zasuwali z nim do wioski. Piękny trening - rzekł Miszcz Szifu, - ciekawe co na taki trening nasi żołnierze by powiedzieli. A mnie zastanawiało mnie co oni z tym pisakiem później robią, może okopy w wiosce ;)
     Mimo, że kondycja i umiejętności nasze poprawiały się z każdym dniem, a ciężar plecaka już był coraz mniej odczuwalny. To jednak na tych wysokościach, każdy krok już coraz więcej wymagał od nas wysiłku (no może tylko mi się tak wydawało hi hi). Organizm ludzki to przedziwna i tajemnicza machineria, bardzo szybko potrafił się dostosowywać do panujących warunków. Mój jednak miał małe opóźnienia w stosunku do kolegów, moja główka odczuwała już lekki dyskomfort.
     Zauważyłam pewną tendencję w moim notesie z podróży, coraz mniej piszę o trasie, co widziałam, obok czego przeszłam. Zdaje mi się, że jest to efekt tego, że nic nie widziałam, bo byłam zmęczona drogą i miałam nadzieję jak najszybciej dojść do celu gdzie zdejmę plecak, zjem coś i położę się spać :D Dobrze, że mam zdjęcia, bo inaczej nie miałabym czego wspominać ;) 
Przed nami było znów pełno pseudo kamiennych schodów wykutych w skałach. Jak je widziałam przed sobą, to przypominał mi się za każdym razem Po z filmu Kung Fu Panda i jego odwieczny wróg SCHODY ;) Całe szczęście, że ostre podejście było na samym początku tego dnia, bo gdyby było tak jak kilka dni temu na końcu, to chyba bym chrzaniła ten odcinek i spała pod gołym niebem ;)
     Zanim było ostre podejście, prawie pod pionową ścianę przechodziliśmy przez przedziwny las. Niby zwykłe drzewa jedne z listkami inne z igiełkami. Ale jedne z nich były takie wysokie, były jakby ścięte z góry, albo jakby sklepienie nieba ograniczało je w dalszym wzroście. Wyglądały jak zardzewiałe, były rude nie tylko na liściach, ale i pień ich był rudawy. Taki magiczny stary las, wyglądało to pięknie i mistycznie.
     Podczas podejścia zdawało mi się, że mijają mnie setki ludzi. Ja ledwo dychałam, chłopaki zasuwali do góry. Nie, nie wszystkie chłopaki ;) Mój mąż mnie nie opuścił, przystawał ze mną i czekał. Staraliśmy się mniej stawać, bo ruszanie było ciężkie i właściwie, to odbyty przed momentem odpoczynek był przez to praktycznie nic nie wart. Tragarze mijali nas z wielkimi koszami, niektórzy w za dużych butach (które pozostawił jakiś turysta np. taki jak mój mąż he he), ale byli też tacy w samych klapeczkach, w takich w jakich chodzi się np. na basen... Czułam wtedy lekki wstyd. Bella nie ma źle, trochę podróżuję sobie po świecie, na tyle na ile ją stać. Przyjechałam tu dla....... i tu proszę o uwagę..... dla przyjemności moi kochani. Żeby było to jasne, ta cała mordęga to dla przyjemności, nie inaczej ;) Byłam tam w porze suchej, gdzie pogoda była słoneczna i nie lał deszcz i było ciepło. Przyjechałam tylko na małą chwilę w porównaniu do długości życia lokalnej ludności. Ja ponoć idę sobie tu... całkiem możliwe, że dla własnego EGO, ale Ci ludzie co mnie mijają, oni nie mają wyjścia...... Oni muszą tędy chodzić, muszą dźwigać ciężkie kosze, bo muszą zarobić na swoje i swoich rodzin życie. Kobiety zostają w domach często prowadząc miejsca w których śpimy, a mężowie ich wędrują w tym czasie dźwigając plecaki jakichś bogatych turystów. W takich momentach człowiek się czuje taki maluczki i wstyd mu się robi jak przypomni sobie z jak błahych powodów narzeka na swoje wygodne życie... Zapamiętałam sobie to uczucie i często sobie je przypominam, np. wtedy gdy narzekam na brzydka pogodę :P Wstyd Bella wstyd.
     Gdy wdrapałam się już na szczyt...... okazało się, że....... koguty u nich wyglądają tak jak u nas :D
CDN...

Podpisano: Bella M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz