poniedziałek, 21 maja 2012

Nepal.. o tym jak to wspomnienia za serce ściskają i szcunku do życia nauczają...

     Wynająć pomoc do dźwigania bagaży czy nie, tak czy nie, tak czy nie... Coraz częściej w głowie się pałętała mi myśl... Nieee, przecież nie takie było nasze założenie, a może jednak tak. A kysz, a kysz z mojej głowy. Om mani padme hum, om mani padme hum powtarzałam sobie w głowie i zaraz robiło mi się lepiej.


     Po wejściu na górę, chwilkę odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dalsza drogę. Reszta grupy była gdzieś tam przed nami. Spotkaliśmy ich w następnej miejscowości, nie pamiętam nazwy, bo na szyldzie niewiele zostało już z farby. Siedliśmy całą szóstką by napić się herbatki i chwilę odpocząć, tudzież zjeść buddyjskie chlebki, na samą myśl o nich ślinka mi cieknie ;)
Po dziś dzień zastanawia nas jak to możliwe, jedliśmy tam sporo, mnóstwo rzeczy smażonych na głębokim oleju, makaronów i przeróżnych ciastowych wytworów, mimo to każdy z nas tracił na wadze, którą nie łatwo po powrocie utrzymać ;)

     Z Przemkiem mieliśmy postanowienie, że dojdziemy do Chame przed naszymi towarzyszami podróży. Nie siedzieliśmy długo na postoju i wyruszyliśmy pierwsi. Niestety mimo, że naprawdę się starałam, to znów zawiodłam. Przyznaję było mi głupio, że to oni zawsze załatwiali nam spanie i jedzenie ;) Ale no cóż byłam chyba dla nich za cienka ;) Chociaż i oni mówili, że jest im ciężko, ale ja miałam odczucie, że słabiak ze mnie. Cienizna Bella cienizna, ale Sławek pocieszał mnie i mówił "dajesz radę mała" co nie ukrywam mocno mnie podbudowywało. Michał natomiast dawał mi instruktarze jak powinnam iść równomiernym krokiem i że nie powinnam się zatrzymywać, a tylko zwalniać tempo. Rady te były pomocne, ale dopiero z czasem do mnie doszły. No bo przecież jak tu się nie zatrzymać, jak plecak ciąży na plecach. Odcinek piersiowy kręgosłupa usilnie podkreśla swoje istnienie, ściśnięciem przez co oddech był utrudniony. Ramiona dopadł wewnętrzny przeszywający ból, a odcinek krzyżowy postawił na sobie krzyżyk, no cholera jasna po prostu się nie dało. Ale chłopaki, za wsparcie jakie mi dawaliście, jestem naprawdę wam za to bardzo wdzięczna :*




















      




Chame było większym miasteczkiem i można było spotkać na drodze do niego zdecydowanie więcej ludzi, nie tylko tragarzy. Dzieci które prosiły o słodkości, to tam na porządku dziennym, aż żal im czegoś nie dać. Ostatnio postanowiłam, że jeśli tam pojadę (a pojadę na pewno), to zabiorę ze sobą kredki Bambino i będę je rozdawać dzieciakom :)

     Nasi przodownicy wyprawy, teraz już nie wiem czy to byli moi Muszkieterowie Sławek i Michał, czy też Krakowianie Jani z Szymonem, znaleźli nam nocleg w miejscu zwanym Namo Buddha Guest House. To miejsce różniło się od naszych innych miejsc noclegowych. Pokoje były podobne, ale za to w jadalni miedzy stołami dla osób spożywających posiłki pod oknami, na poduchach przy niskim stole siedzieli mnisi, czytali oni modlitwy ze starych ksiąg. Przepięknie brzmiały ich mantry, mogłabym słuchać ich godzinami ;) Przynosili im w podziękowaniu za odmawiane modlitwy ryż i pieniądze. Było to dla mnie niesamowite doświadczenie. Podejrzewam, że i my dla nich byliśmy zjawiskowi ;) szczególnie, że byliśmy tam jedynymi turystami...

     Po zjedzonym posiłku poszliśmy sobie pozwiedzać trochę Chame. Mieli tam Bank i Policję, znalazło się także boisko do gry w siatkówkę, gdzie akurat rozgrywał się mecz, któremu przyglądała się pewna kura pracująca w modelingu ;)
Zadzwoniliśmy także tego dnia do domu, za 16 min rozmowy przez Skypa zapłaciliśmy jakieś 2$. Jak to dobrze, że mamy teraz taką technologię, która pozwala nam na takie rzeczy ;)
Po powrocie wzięłam prysznic, znów woda była zimna :P ale ponoć dlatego, że poszłam pierwsza i nie zdążyła zlecieć dla mnie ta ciepła. W pokoju mieliśmy 10 stopni, robiło się coraz zimniej... ale nie narzekałam głośno, zwłaszcza po tym, jak wieczorem idąc do toalety zobaczyłam mokre ślady mały stópek odbite na kamiennej ziemi. Wiek określiłam na jakieś nie całe 2 latka. Cholera... naprawdę ciężko żyć w takim miejscu. Ale Ci ludzie nie znają innego miejsca, nie mają zatem do czego tęsknić.
Wieczorem w jadalni cała familia, ciotki, wujkowie i znajomi, zebrali się na wspólne oglądanie TV. Nie mam pojęcia czym był dla nich serial, który tam leciał, ale miałam wrażenie, że czują się tak jak ja za czasów gdy miałam 11 lat. Gdy miedzy krajami istniały granice, gdy banany i pomarańcze były tylko na święta Bożego Narodzenia. Kiedy to mama przynosiła do domu grube niemieckie katalogi, w których oblegałam kartki z zabawkami i słodyczami. Kiedy to palcem latałam po katalogu wskazując i krzycząc ZAMAWIAM!!! ZAMAWIAM!!!... Zbierałam wtedy papierki po czekoladach i historyjki z gumy do żucia Donald. Nasze dzieci chyba nigdy takiego czegoś nie poznają i raczej ciężko będzie im coś takiego zrozumieć.

     Byliśmy na wysokości 2700m n.p.m ku swojej wielkiej radości jeszcze nie odczuwałam niedogodności związanych z chorobą wysokościową, ale miałam świadomość, że prędzej czy później mnie to dopadnie. Miałam nadzieję tylko, że dam radę przejść przez przełęcz i nie narobię kłopotów moim kolegom. Z Przemka kostką było coraz lepiej, patent z wkładaniem kamienia na noc by rozciągnąć but był strzałem w 10 ;) Dziś są to jego ulubione buty wyprawowe do lasu i pomyśleć, że chciał je wyrzucić lub co gorsza skrócić o stan kostki :D Ja miałam szczęście moje buty mnie nie uwierały i sprawdziły się zawodowo. Bo wiecie o stopy przy takich wyprawach trzeba dbać najbardziej, to kolejna lekcja którą nam dał Michał. W końcu to one nas niosą by spełniać nasze marzenia... Obyśmy mogli spełniać ich jak najwięcej tego życzę i sobie i wam wszystkim ;)


Podpisano: Bella M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz