środa, 23 maja 2012

O czym marzy dziewczyna gdy po Himalajach pogina...

     Był to nasz 5 dzień trekingu. Zimno już było odczuwalne nawet w dzień. Wszyscy pozakładali już długie rękawy. Każdy z nas miał inne patenty na przetrwanie zimna, jedni polarki, a inni softshelle. Długie debaty i poszukiwania najlepszego rozwiązania odbywały się przed wyjazdem... Najważniejsze, że każdy z nas był stosunkowo zadowolony, najbardziej chyba zmarzły nam ręce na przełęczy. Ja posiadałam dwie pary rękawiczek, jednak i tak ręce musiałam ostukiwać o siebie z zimna. No dobrze, ale wracajmy do tematu, o czym to Bella w tamtej chwili marzyła ;)
     Marzył mi się pobyt w gabinecie kosmetycznym... manicure, pedicure, masaż stópek i wsmarowanie w nie jakichś kojących balsamów. Stopy moje były okropnie zmęczone i naprawdę potrzebowały pomocy :P Szłam tak sobie i marzyłam o tym jak siedzę sobie w gabinecie na mięciutki fotelu, a wokoło otacza mnie nieskazitelnie czysta biel. Ale to tylko były marzenia, których w danej chwili nie dane mi było spełnić więc sobie tak fantazjowałam. Nie chodzę często do takich przybytków, ale to był ten moment gdzie moje wewnętrzne kobiece EGO pragnęło tego bardzo mocno. Obmyślałam już plan umówienia się do przybytku rozkoszy Marzenki ;)




     Odcinek kolejnej naszej wycieczki do następnej miejscowości zwanej Pisang, był chyba dla mnie najbardziej malowniczy ^-^ Zatrzymaliśmy się na postój w naprawdę przepięknym miejscu, brakowało mi tu tylko świergotu ptaków. Pogoda nam dopisywała, woda dzięki zawartości minerałów miała przepiękny błękitny kolor. To chyba było jedyne miejsce gdzie pod czas naszego trekingu mogliśmy zejść w pobliże koryta rzecznego, co zaowocowało 40-sto minutową przerwą i mnóstwem zdjęć widoczkowych, których dawno nie robiłam. Brakowało nam kocyka, koszyczka ze smakołykami i moglibyśmy sobie na szarym piasku, obok bielącej się w słońcu czaszki krowy urządzić mały piknik :D No ale czas nas gonił i trzeba było wyruszyć w dalszą drogę. Podczas marszu obmyślaliśmy plan co takiego sobie dziś zamówimy do jedzenia, często marzyły nam się kiszone ogórki i zsiadłe mleko ;) Przy takich rozmyślaniach czas szybciej nam płynął.
     Pisang dzielił się na Lower i Upper. My spaliśmy w tym dolnym położonym na wysokości 3250m n.p.m. Nie pamiętam czy decyzja o noclegu w Lower Pisnag zapadła na podstawie naszego zmęczenia (całkiem prawdopodobne mojego) czy też, nie chcieliśmy tak mocno zmieniać różnicy wysokości między dwoma noclegami. Tak czy inaczej nikomu jeszcze nic nie było tego dnia. Każdy z nas odczuwał zmęczenie odbytą drogą, ale nikomu nie rozsadzało głowy, nikomu nie leciała krew z nosa, ani nikt nie pluł krwią... Ta przerażająca wizja choroby wysokościowej siedziała mi w głowie i zakorzeniała się z każdym krokiem, z każdym metrem, z którym zwiększała się wysokość na której przebywałam. Tego dnia szło nam się lżej, bo trasa nie była trudna, a i mój mąż nastawił mnie i wymasował, więc to też dużo zdziałało :) Dobrze mieć takiego człowieka przy sobie.

     Coraz bardziej czuliśmy zimno i ty razem cały wieczór spędziliśmy w jadalni. Siedzieliśmy razem z innymi turystami przy kozie. Ogrzewając się ciepłem z paleniska przeprowadzaliśmy interesujące rozmowy z poznanym po drodze pewnym przewodnikiem i jego podopiecznym.
Za oknem rozpościerał się widok na Upper Pisang. Chciałam się tam przejść, ale zmęczenie skutecznie wybiło mi ten pomysł z głowy ;) Poprzestałam zatem na podziwianiu Upper Pisang tylko przez szybę. W pokojach  mieliśmy już tylko 7 stopni na plusie, więc cieszyliśmy się ogromnie ciepłem z kozy, a spać poszliśmy, jak Morfeusz naprawdę nas już głośno wzywał do krainy snu ;) Ja spałam już w czapce Przemek też, a chłopaki hmm myślę, że także ubrali coś na główki, może jakieś szlafmyce ;)

     Jutrzejszego dnia czekał na nas Manang położony na wysokości 3540m n.p.m. Trasa nie miała być trudna, jakieś 4h marszu, no ale biorąc pod uwagę moje możliwości, to dla mnie to będzie jakieś 5h :P W Manang mieliśmy spędzić dodatkowo jeden dzień, na małą adaptację z powodu wysokości. W planach było wejście na pobliskie "wzgórze" na wysokość około 4200m n.p.m. Takiego taktycznego posunięcia doradzono we wszystkich przewodnikach. Ale o tej adaptacji to wam opowiem w kolejnym odcinku :P
    Dwóch miszczów ucina sobie coraz częściej prywatne pogaduchy, w czasie, w którym to ja słucham muzyczki i robię notatki. Zakazano mi pisać o szczegółach pogawędek. No, ale chyba mogę choć rzucić tematem, przecież to nie szczegół ;) Były tam tematy łódki, nurkowania, Długiego, natręctw i upodobań rożnych osób. Miszczowie umówili się na wspólny wypad łódką, ciekawe kiedy dojdzie do jego realizacji, przydałby mi się taki krótki czas wolny dla samej siebie. Bella uwielbia takie samotne dni... często wychodzą pod czas takich chwil bardzo fajne projekty fotograficzne (czyt. autoportrety) ;)



Podpisano Bella M.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz