czwartek, 29 grudnia 2011

nie daj poznać, żeś naiwny turysta...


wewnątrz małej taxi, naprawdę malusiej
     Najważniejszym przykazaniem podczas podróży, bez różnicy gdzie się udajesz, jest to by nie dać po sobie poznać, że jesteś zagubionym bezradnym turystą Trzeba wyglądać na zaznajomionego z podstawami turystę, tak jakbyś nie był tu pierwszy raz. Najlepiej pięknie zmyślać i wybrać jedną osobę na przewodnika, który jest tu, któryś raz z kolei i ma wszystko bardzo dobrze zorganizowane i zaplanowane (nawet jeśli tak nie jest). Naszym kierownikiem wyprawy był Michał, wszystkich dookoła zapewnialiśmy, że był już w Nepalu przynajmniej jeden raz, a tak naprawdę to pierwszy raz w życiu leciał samolotem ;)

     Myślę, że byliśmy całkiem dobrze przygotowani, każdy z nas przeczytał minimum jeden przewodnik. Dzięki jednemu z takich przewodników, wiedzieliśmy doskonale ile kosztuje taxi z lotniska na Thamel, w jakim hotelu spać, gdzie warto zjeść i kiedy co najlepiej zwiedzić.

     Na lotnisku szybko załatwiliśmy papiery wizowe. Przy każdym stanowisku bardzo mile nas witali, naprawdę czuje się tam tak pozytywną energię od tych ludzi oraz bardzo szczerą chęć pomocy, że odzyskuje się wiarę w człowieczeństwo.
     Nadeszła pora na przetestowanie naszych umiejętności językowych i negocjacji handlowych. Co prawda Bella posiadała jakieś doświadczenie w zakresie targowania się, które nabyła w Chinach, ale nie jest w tym zbytnio dobra (jest zbyt miękka) i służyła głównie za tłumacza. Naszym głównym negocjatorem cen został mianowany Michał, nasz kierownik wyprawy. Trzeba mu przyznać, że twardy jest w swoim postanowieniu i szybko się wkręcił w ten klimat. Nieoczekiwana strata trochę ponad 70$ na głowę w Dubaju już na wstępie w Nepalu zmusiła nas do oszczędzania.    
     W Nepalu tak jak w Chinach płacić się powinno przeważnie 1/3 ceny zaproponowanej. Ludzie na dalekim wschodzie mają targowanie wyssane chyba z mlekiem matki, mam wrażenie, że mają wykładane to jako przedmiot w szkołach. To tak jakbyśmy my spotykali się i rozmawiali np. o pogodzie. Wygląda to mniej więcej tak:
  • Namaste! Where are you from? (szerokim uśmiechem została przyozdobiona twarz sprzedawcy, jest to naprawdę szczery i ciepły uśmiech, taki który wywołuje w Tobie zaufanie.)
  • Namaste! From Poland.
  • oh, from Holand. (w tym momencie nasz rozmówca, rozpoczyna ocenę naszej osoby i przypisuje sobie w głowie dla nas etykietki cenowe).
  • No, from POLAND. How much for this? (zaczyna się szacowanie ceny, sprzedający spogląda w górę i z powietrza strzela cenę)
  • My friend, for you it's only 500 Rupias. (sformułowanie "my friend" brzmiało mi za każdym razem jak "my precious" wypowiadane przez Goluma we Władcy Pierścieni, brakowało jedynie zacierania rączek)
  • Oh NO, you are my friend and you want from me so much? I can give you 150. (a przy tym unosisz głowę do góry i łapiesz sie ręką za czoło)
  • No, you are joking? This is handemade!!! Only 400 for you.
  • No, no to much. For this handmade I can give you maybe 200 my friend....


    W ten oto sposób targujecie się, aż dochodzicie to zgodnej ceny. Kupujecie wisiorek za 250 NRP (NRP to waluta nepalska zwana rupią 1 PLN to około 26 NRP), który później znajdujecie w sklepie gdzie zaopatrują się handlarze i kosztuje on jedyne 80 NRP. Ktoś kiedyś mądry powiedział, produkt jest wart tyle, ile jesteś skłonny za niego zapłacić ;)
    
      Gdy tylko zdążyliśmy wyjść z terminalu zaraz pojawiło się wokół nas mnóstwo czarnych głów i każda z nich wykrzykiwała TAXI, THAMEL, HOTEL. Było już ciemno, a my po prawie 34 godzinach w podroży byliśmy naprawdę zmęczeni. Każdy z nas marzył o prysznicu i miękkim łóżku. Po długim targowaniu i trafieniu jeszcze na małą bójkę, gdy nie chcieli nadal zejść z ceny, postanowiliśmy zaryzykować i ruszyliśmy poszukać taxi gdzieś poza lotniskiem. Tak to już tam bywa, że jak się odchodzi, to schodzą drastycznie z cen i tak z 500 rupi zeszli do 350 rupi. Zapakowani zostaliśmy do rozlatującego małego busika, ledwo w nim mieściła się nasza 4 z bagażami, a pojechał jeszcze z nami naganiacz o imieniu Suresh, który całą drogę wciskał nam propozycję organizacji wszystkich możliwych atrakcji turystycznych. My uparcie mówiliśmy, że mamy wszystko zorganizowane, przez naszego kolegę Michała. Co było faktycznie prawdą, mieliśmy zaplanowane co będziemy robić, trzeba było tylko samemu koło tego połazić.
     Bus strasznie klekotał i trzeszczał, był tak zżarty przez rdzę, że odnosiłam wrażenie, że jeśli tylko mocniej oprę się łokciem o ścianę to zrobię dziurę. W pewnym momencie zaczęło piszczeć okno, kierowca wziął kawałek gazety, złożył ją i wcisnął w szparę i piszczenie ustało. Tak to właśnie się tu wszystko naprawia ;) Lewostronny ruch, przeciskanie się na gazetę i jazda po nocy po Kathmandu, wywarła na Michale ogromne wrażenie jeszcze tego dnia. Bo poruszanie się po drogach na dalekim wschodzie jest naprawdę niezłą atrakcją, a dla Europejczyka czymś kosmicznie absurdalnym. Do tego spokój jaki zachowują kierowcy, jest kompletnie niemożliwy do zaobserwowania na naszych drogach, gdyby takie warunki jazdy pojawiły się na polskich drogach. U nas ludzie by sobie skoczyli do gardeł i chyba się pozabijali.

nasz wspólny pokój
     Cieszyliśmy się, bo byliśmy już w drodze do Hotelu, kierowca zanim wyruszyliśmy z lotniska zadzwonił tam by zapytać się o drogę więc wiedzieli, że jedziemy. Ale my nie wiedzieliśmy, o tym, że mimo naszej wcześniejszej rezerwacji przez internet, nie mieli dla nas zarezerwowanych pokoi, bo dziwnym trafem o rezerwacji zapomnieli. Okazało się to całkiem normalne i powtórzyło się po powrocie z trekingu. Tak to już jest jak nie ma się systemu komputerowego, a tylko wielki zeszyt, w którym wszystko zapisywane jest po kolei jak leci i bez jakiegokolwiek klucza.



      Przywitano nas bardzo miło, jak to na Nepal przystało, ciepło i z uśmiechem. Powiedziałam o rezerwacji, że za kilka dni wyruszamy na treking i chcielibyśmy zostawić tu nasze bagaże, a po powrocie zostać jeszcze kilka dni. W odpowiedzi usłyszałam, że jest im bardzo przykro, ale nie mają dla nas pokoi, bo grupa osób postanowiła zostać o jeden dzień dłużej i nie zwolnili pokoi, ale..... całe szczęście było "ALE". Mieli dla nas jeden pokój, miał jednak tylko 3 łóżka, nie mieliśmy innego wyboru, jutro nas mieli przenieść już na dwa osobne pokoje. Sławek szarmancko zgłosił się na ochotnika spania na podłodze, dostał dodatkowe koce i karimatę od Przemka.
     Jutro w planie mieliśmy zwiedzanie na liście widniał Patan i Bakthapur. Bella skorzystała z ciepłego prysznica i pobiegła do kafejki by dać znać, że dolecieliśmy cali i zdrowi :)

     W następnym odcinku podróż lokalnym autobusem, wracanie po ciemku do hotelu i lekkie zagubienie na Thamelu. Do miłego odczytania ;)

Podpisano: Bella M.
    

4 komentarze:

  1. No,no coraz ciekawiej:) Będę się powtarzać, ale już się nie mogę doczekać dalszych opowieści:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja, też. Ja też nie potrafił bym się targować, ale potrafię nosić bagaże i jestem mistrzem prowizory ( mowie o gazecie ; ]). To rezerwacja miejsc przez internet ale ktoś zapomniał przepisać albo system wysłał maila do spam@nospam.np ? ;]. Genialnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pokój hotelowy prawie jak każdy. Jeden szczegół wyróżniający: takich narzut na łóżka raczej w Europie się nie znajdzie : ))

    Izka - a miałaś olśnienie albo widzenie, jak Bella pisze książkę? : ) Świetnie się czyta!

    (Tomasz W.)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bella i książka hmm oj takich wizji tam nie było, może przez to, że nic nie zapaliliśmy ;)

    OdpowiedzUsuń