wtorek, 20 grudnia 2011

Bella M. na tropie Yetiego...

     No to opowiem Wam skąd ten cały Nepal w mojej głowie ;)
Na przełomie marca i kwietnia 2010 roku Bella wybrała się na swą wymarzoną podróż do Chin ;) której realizacja od kilku lat zaprzątała jej specjalne miejsce w głowie, pod etykietę MARZENIA ;) Decyzja o wyjeździe narodziła się w Wigilię poprzedniego roku. W  3 miesiące udało nam się uwinąć z całą organizacją wyjazdu, właściwie to Belli się udało, współtowarzysze tylko podpisywali wszystkie potrzebne papierki.
     Pojechałam tam z mężem i kolegą, celem podróży była Taoistyczna Wudańska Akademia Kung Fu, ooo taaak to jedna ze zwariowanych rzeczy, które Bella zasmakowała w swym życiu ;) Ciężkie 3 godzinne treningi dwa razy dziennie, dały mi tak popalić, że kolejny raz postukałam się w głowę i powiedziałam, "jaka ja głupia, zamiast za tą kasę pojechać sobie chociaż na tydzień na Bali, wypocząć na leżaczku trzymając w dłoni drineczek z parasolką i oddawać się rozkoszy relaksu, to ja wybrałam doznania, po których  ledwo chodzę, marznę lub się przegrzewam". Więcej jednak o podróży do Chin, to może innym razem. Z tego całego doświadczenia zdobytego podczas tej wyprawy, wynikło jedno wielkie postanowienie: w przyszłym roku robię coś dla siebie. Znaczyło to moi kochani wyprawę fotograficzną na daleki wschód. Bellę zawsze ciągnęły w swoją stronę orientalne klimaty i tak o to w ten sposób narodził się Nepal. Miała być to moja wyprawa życia i tak też było, była to kolejna lekcja od życia, nie zawsze fajna ;)

     Propozycję wyjazdu rzuciłam na warsztatach fotograficznych i zgłosiło się 3 dzielnych ochotników ;) Sławek, Michał i Dżoana. Jako uzupełnienie miał pojechać jeszcze mój mąż, ale warunkiem było zrobienie remontu (niestety Bella nie potrafi być zasadnicza i mąż pojechał mimo, że remont nie był skończony, jednak wole to przypisać  miłości). Dżoana niestety nie pojechała z nami, wszyscy mówiliśmy, że mąż ją załatwił i mają teraz ślicznego synka Michasia :D Na jej miejsce wskoczyła Małgorzata, której niestety los też pokrzyżował plany :( nad czym ubolewam po dziś dzień. No i w ten oto sposób powstała silna ekipa 3+1 :D Bella i jej trzech dzielnych muszkieterów ;)

     Przyszła pora przygotowań, każdy z nas miał jakąś tam własną wizję co chce zobaczyć i z jakich atrakcji chciałby skorzystać, ale zgodność była jedna, wszystko robimy sami, bez przewodników i bez tragarzy, wszystko o własnych siłach :P (przyznam, że były takie momenty, że klęłam na to postanowienie). Był też jeszcze jeden plan, mieliśmy szukać Yetiego =)
     Razem z mężem chciałam odwiedzić miejsce narodzin Buddy, Sławek chciał zasmakować raftingu na Kali Gandaki (spływu pontonami po rzece, której stopień trudności miejscami to III i IV e sześciostopniowej skali) pomysł ten wywołał wielki uśmiech na mojej i męża twarzy. Michał natomiast, jak to na górołaza przystało chciał treking. Cała nasza czwórka starała się osiągnąć jakiś kompromis, w nie wielkiej ilości czasu jaki posiadaliśmy tam do wykorzystania chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej się da. Niestety podróże po nepalskich drogach nie są proste o ile w ogóle takowe drogi istnieją ;) np. 250km można jechać 8 godzin, a można też to pokonać aż w 20 godzin :P Z tego powodu musieliśmy zrezygnować z oddalonego od Katmandu miejsca narodzin Buddy, szkoda było nam być 16 godzin w podróży ;) 
     Bella uwielbia sporty ekstremalne i rafting jak najbardziej istniał na jej liście pragnień ;) Może nie udało nam się spłynąć Kali Gandaki, bo znów mało czasu i nikt nie chciał nam zrobić raftingu jednodniowego tą rzeką (dziwnie na nas spoglądali, kompletnie nie wiem czemu, hi hi no my przecież z Polski u nas się da prawie wszystko) ;) W końcu spłynęliśmy pontonem rzeką Trisuli, która w porywach ponoć miała 3+ w skali trudności, ale o tych doznaniach opiszę w którymś z kolejnych postów ;)
rys. starała się własnoręcznie zrobić Bella M.
     Michał jako nasz główny układacz planu zaproponował nam najpiękniejszy treking na świecie - Annapurna Circle :) W planie było zmierzenie się z wysokością około 5418m n.p.m przechodząc przez Thorung la Pass. Eee tam pomyślała sobie Bella, co to takiego, przecież nie jest tak źle z moją kondycją ;) Nadmienię, że Bella nie przepada za górami, woli zdecydowanie morze ;) najwyższy szczyt, który zdobyła to Śnieżka ;) raz jak miała chyba 11 lat, drugi raz w liceum :) Teraz sama się z siebie śmieję :D Bella, TA która nie przepada za łażeniem po górach, wybrała się na 12 dniowy treking po najwyższych górach świata :D pieszo do przejścia około 120km :D Kompletnie przed wyjazdem nie zdawałam sobie sprawy z tego na co się porywam :D

     Zatem zapraszam serdecznie do czytania :) w kolejnym poście będzie pierwszy dzień wyprawy do Nepalu początek wielkiej wyprawy Bolka i Lolka ;)

Podpisano: Bella M.

Dalsze odcinki znajdziecie na www.bellaem.blogspot.com

7 komentarzy:

  1. Ło Matko! Jako stworzenie raczej plażowe i niskopienne z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! Jesteś dzielna jak nie wiem co!

    OdpowiedzUsuń
  2. To niewiedza i nieświadomość moją dzielność stworzyły ;) i zapewniły wielki przypływ doświadczenia :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Izunia, świetnie się Ciebie czyta:) Może kiedyś jakąś książkę napiszesz? ; ]

    OdpowiedzUsuń
  4. Kobieto zlituj się taki dlugi ( sorry jeszcze nawet nie czytalem ) ; ]

    OdpowiedzUsuń
  5. : )) Ujęłaś mnie w opowieści o planach górzystych tym: "Nadmienię, że Bella nie przepada za górami, woli zdecydowanie morze." I kolejny raz pokazujesz, że warto wleźć w mgłę, mimo, że kompletnie nie wiadomo co w niej jest, oprócz marzeń : ))

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurde, a ja na urlopach tylko na te morze. Chciałbym wyjechać w góry na początku w Polsce nie jestem aż tak extremalny.

    OdpowiedzUsuń